Z „Dziennika podróży”:
Dzień zaczynam pysznym śniadaniem i upragnionym prysznicem u Ani (a właściwie to pogonią za autobusem z lotniska, ale nie ma się czym chwalić. ;) ). Następnie ruszam do Fotoplastykonu, który okazuje się miejscem, gdzie z łatwością można się przenieść w czasie. Niesamowite! Slajdy z dawnego Paryża (pokazy zmienia się co jakiś czas) też są piękne. No i nie mogłam przestać myśleć o pewnej scenie z „Kalamburki” Małgorzaty Musierowicz. ;) Potem udaję się do Neon Museum, które okazuje się kolejnym strzałem w dziesiątkę. Świetna placówka, szkoda tylko, że pośród licznych pamiątek, które można tam kupić, nie ma toreb ekologicznych, dzięki którym mogłabym powiększyć swoją kolekcję. ;) Wieczorem zjadam kolację u koleżanek z liceum, które teraz studiują w Warszawie. Plotkujemy trochę, oglądamy film, a wieczorem ruszam autobusem do Berlina. Wygląda na to, że na jego tyłach zgromadziła się esencja polskiego buractwa (alkohol i śpiewy…), ale jestem tak zmęczona, że po krótkiej utarczce słownej z imprezowiczami zasypiam mimo hałasu.
Po drodze do Fotoplastykonu. W środku nie zrobiłam żadnego zdjęcia, bo jakoś nie pasowała mi do tych wnętrz moja nowoczesna lustrzanka, ale wierzcie mi - podróż w czasie zagwarantowana. :)
Szukając Muzeum Neonów...
... i po znalezieniu go.
Neony. < 3
W drodze powrotnej.
Spacer Mostem Poniatowskiego.
Wisła. < 3
Jedno Wam powiem - Berlin Berlinem, ale już się nie mogę doczekać, aż zamieszkam w Warszawie. :)