niedziela, 13 kwietnia 2014

Deszczowa Bazylea.

Drugiego dnia mojego pobytu Bazylea pokazała swoją prawdziwą twarz (hue hue) i praktycznie cały dzień padało. W związku z tym plan musiał ulec modyfikacji, więc skupiłyśmy się na muzeach - na co było mnie stać tylko dlatego, że Ania dostała przy meldunku kupony na darmowe wstępy do okolicznych placówek muzealnych, z których zrobiłyśmy dobry użytek. :) Odwiedziłyśmy więc Muzeum Farmacji, gdzie moją uwagę zwróciły zabytkowe mikroskopy, potem zahaczyłyśmy o pchli targ. Ania kupiła tam sobie rower, więc kiedy ona poszła odprowadzić go do domu, ja samotnie zwiedzałam fantastyczne Muzeum Zabawek, którego dodatkową zaletą była ciekawa wystawa o Marilyn Monroe. Potem byłyśmy w Muzeum Historycznym Bazylei, które urządzono... w nieużywanym już kościele. Na koniec udałyśmy się do Fundacji Beyelerów, żeby zobaczyć wystawę prac Odilona Redona. Zapadła mi ona na długo w pamięci. Wracałyśmy do mieszkania Ani pieszo, więc miałam okazję zakosztować też trochę uroków szwajcarskiej wsi... które zniszczył nagły atak deszczu, ale wtedy byłyśmy już na szczęście niedaleko celu. ;)

Szara od deszczu Bazylea.
 Gdybyście mieli kiedyś wątpliwości - w Szwajcarii nie ma nic bardziej szwajcarskiego niż Lidl. ;)))
 Muzeum Farmacji.
 Po drodze do...
 Muzeum Zabawek.
Muzeum Historyczne.
Fundacja Beyelerów leży praktycznie poza miastem.
 I na koniec - dwa ujęcia z drogi powrotnej.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Pierwszy dzień wiosny w Bazylei.

Tegoroczną wiosnę powitałam w Szwajcarii, gdzie odwiedzałam Anię. Koło południa byłam już na miejscu, ale ona jeszcze pracowała, więc zwiedzanie zaczęłam sama. Bazylea jest tak mała, że spokojnie można ją obejść w jeden dzień i jest to jeden z powodów, dla których nie przypadła mi za bardzo do gustu. Nadałam jej ksywę "Olsztyn", bo to dość podobny typ miasta - zielonego, sennego i z małomiasteczkową atmosferą. Ale pogodę miałam piękną, więc mój pierwszy w życiu Dzień Wagarowicza spędzony na wagarach wspaniale się udał. ;)

Drzewa puściły już pierwsze liście...
 ... i było tak ciepło, że większość mieszkańców Bazylei wyległa na dwór.
 Bazylea miastem rowerów. Podczas mojego pobytu Ania też kupiła sobie jednoślad. :)
Mój instytut nawet podczas wagarów nie dał o sobie zapomnieć, bo na mojej drodze stanął ten szyld. Tu przeczytacie, o co chodzi (str. 4). ;)
 Ren.
 Gdzieś w mieście.
 Jedna z nielicznych darmowych bazylejskich atrakcji - ogród botaniczny. Warto! :)
Oczywiście, nie mogło zabraknąć takiej fotki. ;)
 Dalszy spacer po starówce.
Bazylea to też miasto tramwajów - są wszędzie, ale Ania mówi, że jeżdżą strasznie wolno. :)
 Okazało się, że do Muzeum Historii Naturalnej jest darmowy wstęp na godzinę przed zamknięciem, więc nie mogłam przegapić takiej okazji. Mieli dinozaury! I bardzo ciekawą fotograficzną wystawę czasową o Xavierze Mertzu.
 Nie mam pojęcia dlaczego, ale miasto pełne jest ludzi z wiolonczelami. Poniżej przykład. ;)
 Nad Bazyleą dominują dwie wielkie fabryki farmaceutyczne - Novartis i Roche. Większość ludzi, których się tam spotyka, pracują w jednej z nich.
 Na koniec - Bazylea wieczorem. Uderza brak sieciówek i prześliczne wystawy lokalnych rzemieślników oraz artystów.