sobota, 27 kwietnia 2013

Würzburger Altstadt.

Stare Miasto w Würzburgu okazuje się urocze, ale bardzo zatłoczone. Nie tylko ludźmi – liczba kościołów na metr kwadratowy prawdopodobnie przewyższa nawet polską średnią. ;) Na dodatek wszędzie kręci się pełno studentów w elementach uniformów lekarzy i pielęgniarek, bez skrępowania popijających różne trunki i wrzeszczących oraz śmiejących się bez opamiętania. Jeden z nich upuszcza na ziemię na wpół otwartą plastikową butelkę z piwem, która po zderzeniu z brukiem wybucha i część jej zawartości ląduje na moich spodniach. Na tym etapie upojenia alkoholowego chłopak, który wypuścił ją z rąk, nie jest mnie w stanie nawet porządnie przeprosić – jedyne co wykrztusił, wtórując cichym chichotem swoim kolegom ryczącym ze śmiechu w tle, to: „Przepraszam, ale ta butelka była zamknięta!”. Opuściłam miejsce tego zdarzenia bez żadnego komentarza, bo szkoda było sobie strzępić język, i postanowiłam udać się w spokojniejsze miejsce – czyli odwiedziłam każdy kościół po kolei. ;) Potem przeszłam na drugą stronę rzeki, na moście (Alte Mainbrücke) znów spotykając „lekarzy”. Wyglądało na to, że przy jednej z rzeźb zdobiących budowlę założyli sobie bazę. ;) Wśród ludzi tłoczących się tam mignęła mi też kobieta z Mitfahrgelegenheit – akurat pozowała do zdjęcia na tle twierdzy Marienberg. ;) To właśnie ta warownia była moim kolejnym przystankiem – chciałam przekonać się, czy widok rozciągający się ze wzgórza, na którym się ona znajduje, naprawdę jest tak piękny, jak o tym czytałam, przygotowując się do wyjazdu. Wdrapałam się więc po schodkach na górę i rzeczywiście zatkało mnie, gdy moim oczom ukazała się panorama miasta. Jak to ujął mój kolega z Turcji, z którym rozmawiałam jakiś czas temu o mojej wycieczce: „Würzburg to mała Praga”. :) Dodatkowo, smaczku widokom dodawały ciężkie, prawie czarne, burzowe chmury gromadzące się nad miastem. Chciałam jeszcze odwiedzić malowniczy kościół, znajdujący się na wzgórzu obok, ale zgubiłam się, próbując wydostać się z terenów twierdzy i musiałam praktycznie biec, żeby zdążyć na pociąg do Rothenburga. Po drodze znów minęłam "lekarzy" - tym razem już bez uniformów, bo... postanowili sprawdzić, czy ich ubrań starczy na wyłożenie ścieżki na moście w tę i z powrotem. Biegali więc po nim na wpół nago, nerwowo budując konstrukcję ze skarpetek, butów, bluzek i spodni. Jednak nawet w obliczu tej sesji pół-nudystów oraz tykającego zegara, nie straciłam głowy i wybrałam bardziej malowniczą drogę do dworca – wzdłuż nadreńskiego deptaka, który ozdabia rzeczny żuraw. Nijak mu do tego gdańskiego, ale też był całkiem interesujący. Podczas tego szybkiego marszu na pociąg przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl – Bawaria jednak jest piękna. Mimo "lekarzy". I mimo Monachium. ;)

Po drodze z Rezydencji na Stare Miasto...
 ... i wnętrze pierwszego z kościołów. ;)
 Zdjęcia z reszty świątyń i okolic rynku.
 Most i widoki z niego. Na trzecim zdjęciu widać "lekarzy". ;)
 "McDöner - uczyni cię piękniejszym, a na dłuższą metę także mądrzejszym".
 Idąc w górę...
... i patrząc w dół.
 Nawet wiosnę było stamtąd widać! :)
 Po drodze do...
 ... serca twierdzy. :)
Więcej widoków.
"Lekarze" w drodze powrotnej... 
 ... oraz efekty ich akcji. ;)
 Wspomniany wyżej żuraw.
 I na koniec, fragment budynku mijanego podczas marszu na dworzec. "W tym domu W. C. Roentgen w roku 1895 odkrył promieniowanie, nazwane później od jego nazwiska". ;)

środa, 24 kwietnia 2013

Würzburger Residenz.

W podróż do Frankonii wybrałam się w sposób już tradycyjny, czyli korzystając z Mitfahrgelegenheit. Tym razem jednak, to ja byłam „kierowcą” – a raczej posiadaczem „Schönes Wochenende Ticket”, czyli biletu umożliwiającego przejazdy pociągami regionalnymi grupie pięciu osób dowolną ilość razy w ciągu soboty lub niedzieli. Przyjemność taka kosztuje 42 euro, czyli przy większej liczbie ludzi naprawdę się to opłaca i sporo można zaoszczędzić. Trzeba tylko liczyć się z tym, że podróż będzie dłużej trwała niż pociągiem ICE – czyli w tym wypadku jakieś 9 godzin z 2 przesiadkami. ;) Jechały ze mną trzy osoby – jedna kobieta i dwóch mężczyzn. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać to, jak bardzo szanuje się w Niemczech cudzą prywatność – a może po prostu nikt nie dba o nikogo, nikt nikogo nie jest ciekawy. I tym razem nie dowiedzieliśmy się nic o sobie nawzajem, a podróż spędziliśmy w milczeniu, rzucając tylko półsłówka, co mnie osobiście wydaje się bardzo nienaturalne – po prostu przywitaliśmy się na peronie, wsiedliśmy do pociągu i tyle. Do Halle, gdzie mieliśmy pierwszą przesiadkę, dojechaliśmy bez problemów. Na miejscu okazało się jednak, że dworzec znów jest pełen policji – jednym słowem, następny weekendowy mecz wyjazdowy. Na razie postanowiłam się tym jednak nie przejmować, bo i tak czekało nas prawie 3-godzinne oczekiwanie na kolejny pociąg, więc udaliśmy się do jedynej w okolicy otwartej knajpy – czyli baru z automatami do gry. Oprócz graczy właśnie i dwóch panów z obsługi nie było tam nikogo. W takiej pustce mieliśmy pełną swobodę wybrania stolika. Zamówiłam gorącą czekoladę i pogrążyłam się w lekturze gazety, które można było znaleźć w knajpie – chciałam zabić jakoś niezręczną ciszę panującą pomiędzy mną a moimi towarzyszami. Po upływie dwóch i pół godziny udaliśmy się na peron, z którego miał odjeżdżać nasz pociąg – niestety, kibice mieli jechać nim z nami, jednak tym razem policja poszła po rozum do głowy i wyznaczyła dla nich oddzielne wagony. Po opuszczeniu wagonu w Erfurcie (gdzie mieliśmy kolejną przesiadkę) dosłownie utonęliśmy w tłumie podchmielonych fanów piłki nożnej, którzy wylali się na peron. Przejście pomiędzy nimi, by przedostać się na kolejny pociąg, przyprawiło mnie o dreszcze. Na szczęście dalej nie jechali już z nami, więc spokojnie mogłam oddać się jedynym dwóm czynnościom, które wykonuję w pociągach w Niemczech – spaniu i oglądaniu krajobrazów mijanych za oknem. W Polsce zawsze czytałam, ale tu zazwyczaj podróżuję nocą, więc staram się minimalizować zmęczenie, próbując odespać najdłużej, jak się da. Po drodze dodaję dwa kolejne niezrobione kadry do mojej kolekcji: zdjęcie granatowej tablicy z białym napisem „Münnerstadt” z dwoma megafonami umieszczonymi pod nią – jednym rozpadającym się ze starości, a drugim nowiuteńkim oraz malutkiej czarnej postaci z psem na tle soczyście zielonych pól i nieba pokolorowanego wiosennym błękitem. W Würzburgu kieruję swoje kroki do Rezydencji Biskupiej, którą wpisano na Listę UNESCO (ciekawa sprawa z tą listą, bo zdarza mi się odwiedzać miejsca znajdujące się na niej, które nie są zbyt interesujące, a inne po prostu zapierają dech w piersiach…), po drodze mijając oczywiście… Remont. ;) Kupując bilet, przechodzę chwilę grozy – okazuje się, że pani je sprzedająca rozumie trochę po polsku, kiedy ja właśnie przedstawiam jej do wglądu moją nieważną już legitymację szkolną, żeby móc kupić bilet ze zniżką (dla porządku dodam – zniżka należy mi się jako wolontariuszce EVS, ale sprzedawcy w muzeach nie rozpoznają karty wolontariusza, którą dostałam na początku projektu, więc muszę radzić sobie inaczej ;) )! Na szczęście nic niepokojącego nie zwróciło jej uwagi, mimo że spojrzała na drugą stronę, gdzie znajdują się pieczątki z datą ważności i udało mi się kupić bilet w niższej cenie. Już z zewnątrz pałac imponuje swoją wielkością, ale od pierwszej minuty od wejścia do środka wręcz zachwyca – zwiedzanie rozpoczyna się od słynnej barokowej klatki schodowej. Na początku nie robię żadnych zdjęć, bo wszędzie wiszą znaki z przekreślonym aparatem (a serce mi się kraje, bo tamtejszy blichtr aż się prosi o uwiecznienie), ale kiedy widzę wycieczkę z pałacowym przewodnikiem, której członkowie bezczelnie fotografują, a ochroniarz nic z tym nie robi, pytam go, czy jest to dozwolone. Mam dużo szczęścia, bo okazuje się, że od tego roku jest – po prostu nie usunięto jeszcze znaków z zakazem. Najpierw odwiedzam sale, które są ogólnodostępne dla wszystkich zwiedzających, a potem podłączam się do grupy z przewodnikiem (opłata za jego pracę jest wliczona w cenę biletu), by wejść do sal, gdzie można dostać się tylko z nim. Głowa obraca mi się dookoła szyi jak szalona, byle tylko moje oczy zdążyły zarejestrować jak najwięcej szczegółów. Wszystko ocieka złotem i innymi drogocennymi materiałami, przepych aż onieśmiela. Gdybyście kiedykolwiek zwiedzali Rezydencję nie zapomnijcie wejść do sal, które są dostępne tylko z przewodnikiem – już wcześniej byłam zachwycona, ale dopiero w nich szczęka opadła mi do samej podłogi. Po zwiedzeniu wnętrz, udaję się jeszcze do kościoła dworskiego. Z jego okien widzę ludzi spacerujących po pałacowych ogrodach, ale postanawiam je sobie podarować – widać, że latem są piękne, ale teraz nic tam jeszcze nie ma oprócz łysych drzew i pustych klombów. Opuszczam teren Rezydencji i kieruję się w stronę centrum – już z daleka widoczne są wieże znajdujących się tam kościołów.

Widoki podziwiane zza okien pociągu.
Plac przed dworcem w Würzburgu.
 Remont mijany po drodze. Uważni obserwatorzy w tle zdjęcia po prawej stronie dostrzegą zapowiedź kolejnego posta. ;) 
 Ciekawa perspektywa do zdjęcia uzyskana pod jednym z kościołów.
 "Dom wina" na lewo, "mała winiarnia" na prawo. Frankonia słynie z tego trunku, ale że ja za nim nie przepadam, to żadnego lokalnego specjału nie próbowałam. ;)
 Mijany po drodze sklep z sukniami ślubnymi. Z daleka manekin siedzący pod witryną wyglądał jak żywy - z bliska wyszło na jaw, że jego suknia nie jest już pierwszej świeżości, a włosy wymagają potraktowania szczotką.
 Detal ogrodzenia otaczającego ogrody Rezydencji.
 Pałac z zewnątrz.
 Wejście do środka...
 ... i zdjęcie, które zrobiłam tamtejszej słynnej klatce schodowej z biodra, kiedy jeszcze myślałam, że to nielegalne. Bardzo ze sobą walczyłam, ale stwierdziłam, że nie mogę zostawić swoich czytelników bez choćby jednej jedynej fotki tych przepięknych wnętrz. ;)
 Pokoje udostępnione do zwiedzania bez przewodnika. Najpierw Sala Cesarska, a potem inne.
 Widok z pałacowego okna na centrum miasta i zdjęcie w lustrze na tle arrasów, które zdobiły pierwszą salę, jaką zwiedzaliśmy z przewodnikiem.
Przepiękna Sala Lustrzana.
 Poniżej dwa zdjęcia przedstawiające pana, którego wspominałam potem przez cały dzień - zwiedzał pałacowe wnętrza w tradycyjnym bawarskim stroju. ;)
 Biała Sala z przepięknymi sztukateriami...
 ... i legalne zdjęcia klatki schodowej zrobione już pod koniec wizyty. ;)
 Malowidło zdobiące sufit w Sali Ogrodowej.
 Drzwi, które znalazłam po drodze do...
 ... Kościoła Dworskiego (Hofkirche).
 I na koniec - widok na miasto spod Rezydencji. To właśnie w tamtą stronę ruszyłam po jej odwiedzeniu.