Swoją wycieczkę do Erfurtu zaczęłam nietypowo, bo od… imprezy. ;) Jedna z moich tutejszych koleżanek zorganizowała małą domówkę, żeby mogła przedstawić wszystkich swoich berlińskich znajomych swojej siostrze, która akurat przyjechała z wizytą, więc nie mogłam się tam nie pojawić. Pod koniec impreza naturalnym trybem przeszła w wielkie pakowanie, bo siostra miała wyjeżdżać następnego dnia wcześnie rano – ale mnie już przy tym nie było, bo wyruszyłam na dworzec główny, by stamtąd łapać pociąg w kierunku Erfurtu, który miał odjeżdżać o 2:41. Niestety, znalazłam się na miejscu o wiele za szybko, bo nie sprawdziwszy wcześniej połączenia, znacząco przeszacowałam czas potrzebny mi na dojazd, więc oczekując na pociąg, zabawiałam się, jeżdżąc S-Bahnem trzy stację w tę i z powrotem. xD Po kilku takich przejażdżkach nadszedł wreszcie czas, by ruszyć na peron, z którego miał odjeżdżać mój pociąg. Wdrapałam się tam po schodach i co ujrzały moje oczy? Tabuny policji. I nikogo więcej. Już byłam bliska stwierdzenia, że policjanci wybierają się na jakieś szkolenie (tylko dlaczego w pełnym umundurowaniu?), gdy nagle na peron zaczął się wlewać tłum kibiców. Czyli zanosiło się na wesołą podróż… ;) Liczyłam tylko na to, że nasze drogi po którejś z przesiadek się rozejdą (miałam mieć ich w sumie dwie) i kibice wraz z policjantami pojadą w swoją stronę, a ja w swoją. W pociągu zajęłam strategiczne miejsce – na półpiętrze, czyli z dala od fanów piłki nożnej siedzących na górze i na dole, ale za to obok funkcjonariuszy. Którzy mimo wystarczającej ilości miejsc do siedzenia, nigdy z nich nie korzystali. Czyżby mieli jakiś zakaz siadania? ;) W takich warunkach nawet udało mi się trochę przespać, ale po przesiadce nie miałam już tyle szczęścia – znów wybrałam półpiętro w towarzystwie policji, jednak tym razem trafiłam pechowo na takie, na którym znajdowała się również toaleta, więc nie miałam ani chwili spokoju, a kibice stojący w kolejce wiecznie deptali mi po palcach od stóp. xD Na szczęście w ostatnim pociągu futbolowych fanów już ze mną nie było, więc w spokoju mogłam zapaść w objęcia Morfeusza i odpocząć trochę po prawie nieprzespanej nocy i przed całym dniem łażenia. Budziłam się jednak co jakiś czas (niemieckie pociągi gadają…), a podczas jednej takiej pobudki moim oczom ukazał się niesamowity widok, który zupełnie mnie rozbudził – piękny wschód słońca. Wpatrywałam się w niego z zachwytem, aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd… wjechaliśmy we mgłę. I to taką, jak, nie przymierzając, ta podczas podróży do Tatevu! Moja ekscytacja natychmiast znikła, a jej miejsce zajął niepokój oraz delikatna nutka nadziei – a nóż widelec się fuksnie i do czasu, aż dojedziemy do Erfurtu, mgła zniknie? Prawdopodobieństwo tego było jednak niewielkie, bo zostało nam tylko pół godziny drogi. Nerwowo obgryzając paznokcie, obserwowałam przez okno sytuację – los uśmiechnął się do mnie (półgębkiem) i mgła zmniejszyła się, a w pewnym momencie nawet zaczęło przebijać się przez nią słońce – wciąż jednak nie była to sytuacja idealna. Postanowiłam jednak się tym nie przejmować i cieszyć tym, co mam (nie takie rzeczy już się widziało, że wspomnę chociażby Oldenburg… ;) ), więc radośnie ruszyłam w miasto, które okazało się najpierw interesujące, a potem urocze. Droga z dworca do śródmieścia wiodła wzdłuż ulicy wyznaczającej granicę pomiędzy Erfurtem dawnym a tym komunistycznym – ciekawie to wyglądało, widać, że Turyngia, jak i Saksonia, wciąż zmaga się ze swoją przeszłością. Dotarłszy do starówki, wpadłam w zachwyt nad architekturą głównego deptaku i rozkoszowałam się swoją samotnością – o tej porze w niedzielę wszyscy mieszkańcy miasta zdają się jeszcze spać. Z tego powodu, mówiłam pod nosem sama do siebie, wyrażając zachwyt nad mijanymi budynkami i kierując się w stronę katedry. Ale o tym przeczytacie już w kolejnym poście. ;)
Wschód słońca...
... i mgła w różnych swoich stadiach. ;)
Erfurt po drodze do śródmieścia.
Multilingualizm jednego z erfurckich optyków - ciekawe, czy personel był w stanie rozmawiać z klientami w tych wszystkich językach. ;)
Starówka.
Prawda, że fontanna po prawej ma szalony kolor? ;)
Okno, które widzicie po prawej, ma podpis ("Miłość"), który był fragmentem następującej sentencji napisanej na parapetach jednego z budynków: "Najważniejszą godziną jest zawsze teraźniejszość. Najwięcej znaczącym człowiekiem jest ten, który akurat siedzi naprzeciwko mnie. Najbardziej niezbędnym dziełem jest zawsze miłość. " Jej autorem jest związany z Erfurtem Mistrz Eckhart.
Fragment reklamy jednej z lokat oszczędnościowym w erfurckim banku spółdzielczym.