Weimar okazał się sporym rozczarowaniem – niby wpisany na listę UNESCO, a nie udało mi się znaleźć w nim nic szczególnie przyciągającego. Po opuszczeniu peronu, na który wjechał mój pociąg, weszłam do budynku dworca i od razu zachwyciły mnie wiszące tam pod sufitem lampy inspirowane Bauhausem, który narodził się właśnie w tej miejscowości. Napełniło mnie to nadzieją na miły spacer po zachwycającym mieście, ale zaczął się on dość nieszczęśliwie - droga do śródmieścia okazała się wyjątkowo nieinteresująca (nic tam nie było oprócz muzeum ze stojącą przed nim dziwną złotą figurą oraz ogromnego centrum handlowego), ale wciąż liczyłam na to, że centrum okaże się tak zniewalające, jak się tego spodziewałam, planując wycieczkę. Niestety, sporo budynków było zrujnowanych (ja wiem, że Turyngia to były land wschodnioniemiecki, ale moi mili! Mówimy tu u mieście, z którym związani byli Goethe i Schiller, w którym wziął początek Bauahus i w którym powstała Republika Weimarska – z tak bogatą historią powinno ono stać pierwsze w kolejce do odrestaurowania), a zaraz potem natknęłam się jeszcze oczywiście na ogromny Remont. ;) Kontynuowałam swój spacer coraz bardziej zniechęcona, aż wreszcie dotarłam do zabytkowego cmentarza. Jak można się było tego spodziewać, znając moje zamiłowania, stał się on dla mnie świetną rekompensatą za bylejakość miasta. :) Stare nagrobki porośnięte zielonym mchem razem z resztkami brudnego śniegu i grubymi pniami starych drzew tworzyły atmosferę tajemnicy. Przechadzka po nekropolii, podczas której towarzyszyły mi tylko własne myśli, była świetną okazją do oddania się chwili zadumy. Niestety, po jakimś czasie musiałam ruszać dalej. Klucząc pomiędzy domami dotarłam na rynek, a tam postanowiłam spróbować tradycyjnej Thüringer Rostbratwurst, czyli kolejnej z licznych niemieckich kiełbasek. Podeszłam do tego sceptycznie, bo te bratwursty, które jadłam do tej pory, uznałam za okropne, ale skosztowanie lokalnego specjału to pewien turystyczny mus, więc się przemogłam i… smakowała mi! Co oznacza, że albo w Berlinie serwują podróby, albo trzeba być naprawdę głodnym, by polubić Rostbratwurst. ;) Posiliwszy się, udałam się w drogę powrotną na dworzec, po drodze nie robiąc pięknego zdjęcia – kobiety rozmawiającej przez telefon, a jednocześnie malującej usta czerwoną szminką w szybie, w której oprócz jej twarzy, odbijały się także zabudowania jednej z ładniejszych weimarskich uliczek.
Wnętrze dworca i ciekawa konstrukcja w jego okolicach. ;)
Wspomniana figura pod muzeum...
... oraz znajdujące się w jego okolicy centrum handlowe.
Po drodze do...
... pierwszego Remontu. ;)
A tu zbliżając się do drugiego. ;)
"Zielony plac wśród morza ulic". A pod znakiem z tym napisem malutki skwerek z rachityczną trawką. ;)
A oto on. Drugi Remont. ;)
Ścisłe śródmieście.
W pobliskim parku znajdował się podobno... pomnik Adama Mickiewicza. ;)
"Zysk = morderstwo"
Okiennice domu Goethego.
"Kim wydaje się być?" oraz "Czy jestem samokrytyczny?" z dopiskiem "Skończcie już z tym gównem!". Ktoś się chyba zirytował, że w przestrzeni publicznej znalazły się takie bodźce do samorefleksji. ;)
Cmentarz.
Ktoś powiesił przy jednym z nagrobków budkę dla ptaków i kulę słoniny z ziarnami, żeby miały co jeść. :)
Ten rudy kocur zdawał się mieszkać gdzieś pomiędzy nagrobkami.
To na tym cmentarzu ujrzałam też pierwsze oznaki wiosny tego roku. :)
Rynek i okolice.
Auto, w którym kupiłam...
... moją Bratwurst. ;)
W drodze powrotnej.
Słabo to widać na tym zdjęciu, ale bramę tę pokrywały kartki z napisami ironicznie nawiązującymi do licznych weimarskich tablic "Tu mieszkał..." z różnymi sławnymi nazwiskami. :)
I na koniec - wesoła skrzynka z elektroniką w środku (a może to raczej coś związanego z gazem?). :)