Czubki wież erfurckiej katedry było widać już z daleka pomiędzy budynkami. Ruszyłam w ich stronę na azymut, a kiedy wydostałam się wreszcie spomiędzy zabudowań na znajdujący się przed nią plac, okazało się, że wyrosło tam wesołe miasteczko. Rozmyślając o kontraście pomiędzy starym gotyckim budynkiem a kolorowym przybytkiem hedonistycznych uciech wspięłam się po stromych schodach („Kein Winterdienst. Betreten auf eigene Gefahr”* – pewnie dlatego w ich ocienionym końcu wciąż leżały kupki przybrudzonego śniegu) na plac pod kościołem, po drodze mijając niewidomą kobietą z białą laską w dłoni prowadzoną przez swojego na oko dwunastoletniego syna, który kurczowo podtrzymywał ją za łokieć. Zdaje się, że wzrok straciła niedawno, bo wciąż brakowało jej tej zaskakującej pewności siebie ślepców z długim stażem. Moja próba wejścia do wnętrza katedry zakończyła się niepowodzeniem – najpierw obeszłam ją dookoła, szukając jakichś drzwi, które swoim ciężarem nie zniechęcałyby do podejścia do ich otworzenia, ale nie znajdując ich, wróciłam do tych znajdujących się naprzeciwko schodów i przeczytałam na przywieszonej obok nich karteczce, którą zobaczyłam dopiero wtedy, że w niedzielę kościół otwierany jest dopiero o godzinie trzynastej („Naprawdę? Kościół katolicki? W Dzień Zmartwychwstania? Takie rzeczy tylko w Niemczech…”). Porzuciłam więc plany wejścia do środka (o tej porze miałam już być w pociągu do Weimaru) i, zrobiwszy zdjęcie panu wpatrującemu się w panoramę miasta, którego częściowo przysłaniało mi ogrodzenie, udałam się inną drogą na dół, by po chwili znów wspinać się na górę – tym razem, żeby móc podziwiać widok na Erfurt z murów obronnych cytadeli Petersburg. Lekka mgła i przebijające się przez nią z uporem słońce, a także białe opary unoszące się nad trawą porastającą wzgórze, na którym ulokowano twierdzę, stworzyły niesamowitą atmosferę - zamglony Erfurt przypominał trochę Erywań widziany ze szczytu Kaskady, tylko odgłosy tych miast były zupełnie inne: tu słyszałam pierwszy wiosenny świergot ptaków i niedzielne rozmowy sapiących starszych pań wspinających się powoli na górę, tam – szum opon samochodów mknących po pobliskiej autostradzie, liczne klaksony i ciche szepty wyznań miłosnych przemieszane ze śmiechem młodych zakochanych. Pięknie było poobserwować erfurtczyków przy niedzieli, którzy, dobrze wyspawszy się, postanowili skorzystać ze słońca i wybrać się na spacer połączony z obserwacją panoramy miasta. Dołączyłam do nich, kontemplując morze czerwonych dachów widoczne ze szczytu wzgórza, a potem zeszłam na dół i ruszyłam dalej wąskimi uliczkami, przy których stały urocze małe domki z parapetami przystrojonymi zwieszającymi się z nich kwiatami. Niestety, wkrótce zgubiłam drogę – a może i stety, bo dzięki temu doszłam do Krämerbrücke z zupełnie innej, niż ta zaplanowana, strony i miałam okazję przedłużyć swój spacer wśród czarujących kamieniczek. Stamtąd podążyłam śladem Remontu, który zaprowadził mnie na rynek i przekroczywszy most, z którego mogłam podziwiać pojemnik na śmieci taplający się wesoło w rzece, ruszyłam w drogę powrotną do dworca kolejowego.
* Znak z tym napisem, często widoczny w Niemczech, oznacza mniej więcej tyle, że w miejscu, gdzie się on znajduje, zimą nikt nie odśnieża i wchodzi się tam na własną odpowiedzialność.
Katedra widziana na końcu jednej z uliczek...
... i to, co zobaczyłam, zmierzając w jej stronę.
Niemcy mają obsesję na punkcie szparagów. Kiedy przychodzi na nie sezon, nie jedzą nic innego. W tym roku wysłuchałam już paru audycji na temat wpływu długiej zimy na wzrost tego warzywa oraz przeczytałam spory artykuł o jego właściwościach, jadąc pociągiem. Jedna z erfurckich restauracji postanowiła ogłosić, że ma już szparagi w swojej ofercie: "Szparagi! Mamy już szparagi!".
Katedra widziana z dołu...
... i plac u jej stóp.
Wspomniane schody i drzwi...
... oraz budynek kościoła w całej swojej okazałości.
Widok z góry...
... i pan go kontemplujący.
Posążek Maryi znaleziony na tyłach katedry. Zdawała się roztaczać swoją opiekę nad miastem.
Opary unoszące się nad wzgórzem, na którym znajduje się cytadela Petersburg...
... oraz zamglony widok na Erfurt z jego szczytu.
Wejście do cytadeli...
... i widoki rozciągające się z jej murów obronnych.
W tej malutkiej wieżyczce...
... znalazłam taki oto napis: "Cudownie, że cię znam, Aline! Flo" oraz odpowiedź: "Flo, ja się cieszę, że znam ciebie! Aline".
Kolejne osoby oglądające panoramę miasta.
Z powrotem na dole...
... błądząc wąskimi uliczkami.
Krämerbrücke, czyli most, na którym wybudowano domy. :)
W dalszej drodze.
Remont na rynku i śmieszny ludzik zlokalizowany pod ratuszem.
A na koniec - wspomniany wyżej pojemnik na śmieci wrzucony do rzeki.