Stare Miasto w Würzburgu okazuje się urocze, ale bardzo zatłoczone. Nie tylko ludźmi – liczba kościołów na metr kwadratowy prawdopodobnie przewyższa nawet polską średnią. ;) Na dodatek wszędzie kręci się pełno studentów w elementach uniformów lekarzy i pielęgniarek, bez skrępowania popijających różne trunki i wrzeszczących oraz śmiejących się bez opamiętania. Jeden z nich upuszcza na ziemię na wpół otwartą plastikową butelkę z piwem, która po zderzeniu z brukiem wybucha i część jej zawartości ląduje na moich spodniach. Na tym etapie upojenia alkoholowego chłopak, który wypuścił ją z rąk, nie jest mnie w stanie nawet porządnie przeprosić – jedyne co wykrztusił, wtórując cichym chichotem swoim kolegom ryczącym ze śmiechu w tle, to: „Przepraszam, ale ta butelka była zamknięta!”. Opuściłam miejsce tego zdarzenia bez żadnego komentarza, bo szkoda było sobie strzępić język, i postanowiłam udać się w spokojniejsze miejsce – czyli odwiedziłam każdy kościół po kolei. ;) Potem przeszłam na drugą stronę rzeki, na moście (Alte Mainbrücke) znów spotykając „lekarzy”. Wyglądało na to, że przy jednej z rzeźb zdobiących budowlę założyli sobie bazę. ;) Wśród ludzi tłoczących się tam mignęła mi też kobieta z Mitfahrgelegenheit – akurat pozowała do zdjęcia na tle twierdzy Marienberg. ;) To właśnie ta warownia była moim kolejnym przystankiem – chciałam przekonać się, czy widok rozciągający się ze wzgórza, na którym się ona znajduje, naprawdę jest tak piękny, jak o tym czytałam, przygotowując się do wyjazdu. Wdrapałam się więc po schodkach na górę i rzeczywiście zatkało mnie, gdy moim oczom ukazała się panorama miasta. Jak to ujął mój kolega z Turcji, z którym rozmawiałam jakiś czas temu o mojej wycieczce: „Würzburg to mała Praga”. :) Dodatkowo, smaczku widokom dodawały ciężkie, prawie czarne, burzowe chmury gromadzące się nad miastem. Chciałam jeszcze odwiedzić malowniczy kościół, znajdujący się na wzgórzu obok, ale zgubiłam się, próbując wydostać się z terenów twierdzy i musiałam praktycznie biec, żeby zdążyć na pociąg do Rothenburga. Po drodze znów minęłam "lekarzy" - tym razem już bez uniformów, bo... postanowili sprawdzić, czy ich ubrań starczy na wyłożenie ścieżki na moście w tę i z powrotem. Biegali więc po nim na wpół nago, nerwowo budując konstrukcję ze skarpetek, butów, bluzek i spodni. Jednak nawet w obliczu tej sesji pół-nudystów oraz tykającego zegara, nie straciłam głowy i wybrałam bardziej malowniczą drogę do dworca – wzdłuż nadreńskiego deptaka, który ozdabia rzeczny żuraw. Nijak mu do tego gdańskiego, ale też był całkiem interesujący. Podczas tego szybkiego marszu na pociąg przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl – Bawaria jednak jest piękna. Mimo "lekarzy". I mimo Monachium. ;)
Po drodze z Rezydencji na Stare Miasto...
... i wnętrze pierwszego z kościołów. ;)
Zdjęcia z reszty świątyń i okolic rynku.
Most i widoki z niego. Na trzecim zdjęciu widać "lekarzy". ;)
"McDöner - uczyni cię piękniejszym, a na dłuższą metę także mądrzejszym".
Idąc w górę...
... i patrząc w dół.
Nawet wiosnę było stamtąd widać! :)
Po drodze do...
... serca twierdzy. :)
Więcej widoków.
"Lekarze" w drodze powrotnej...
... oraz efekty ich akcji. ;)
Wspomniany wyżej żuraw.
I na koniec, fragment budynku mijanego podczas marszu na dworzec. "W tym domu W. C. Roentgen w roku 1895 odkrył promieniowanie, nazwane później od jego nazwiska". ;)