Wygląda na to, że połączenie kolejowe do Rothenburga
powstało tylko z powodu fali turystów co roku zalewającej to urocze miasteczko –
kończą się tam tory. ;) Droga z dworca do centrum nie jest zbyt ciekawa, ale
kiedy przekroczy się już mury Starego Miasta, szczękę trzeba zbierać z podłogi.
Swoją wędrówkę zaczynam od przechadzki dawnymi murami miejskimi – słonce świeci
mi mocno w oczy, wydobywając głębie kolorów, na które pomalowano tamtejsze
budynki. Czuję się troszkę jak w bremeńskim Schnoor Viertel, tyle że zabytkowa
część miasta w Rothenburgu jest dużo większa. Ulice są zaskakująco puste, jak
na taką perełkę - to tu, to tam przemykają tylko japońskie wycieczki (nigdy w
życiu nie byłam w Japonii, ale prawdopodobnie tylko tam jest więcej Japończyków
niż w Rothenburgu… ;) ) lub brytyjskie
rodziny z małymi dziećmi. Wreszcie docieram do sklepu Käthe Wohlfahrt –
odwiedziłam też taki w Berlinie, ale to właśnie w Rothenburgu powstała ta
firma, więc tutejszy oddział wygląda jak, nie przymierzając, fabryka Świętego
Mikołaja. Tylko szkoda, że w środku nie wolno robić zdjęć. :( Wchodzę też do Muzeum Świąt Bożego Narodzenia (Deutsches Weinachtsmuseum), które znajduje się nad sklepem, gdzie mam okazję
zapoznać się z historią tego, jak powstawała cała znana nam dzisiaj świąteczna
otoczka. Miła pani, która sprzedaje mi bilet, nie chce nawet zobaczyć mojej
legitymacji studenckiej, a potem zagaduje mnie, skąd przyjechałam. Mówię jej,
że z Berlina, a ona stwierdza, że to interesujące miasto dla młodych ludzi. Będąc
pod urokiem mojego otoczenia, które każe mi zupełnie zapomnieć o zaletach
stolicy Niemiec, odpowiadam: „Może i tak, ale Rothenburg jest dużo ładniejszy”.
;) Po zwiedzeniu muzeum opuszczam na chwilę mury miejskie i wchodzę do parku, z
którego rozciąga się piękny widok na miasto. Potem wracam, odwiedzam rynek i ślicznymi
wąskimi uliczkami, wypełnionymi uroczymi sklepikami, udaję się do miejsca,
gdzie rozpoczynam drugą część spaceru po murach miejskich – zaprowadzi mnie ona
do bramy, od której zaczęłam spacer po Rothenburgu. Stamtąd ruszę w drogę
powrotną do dworca, by złapać pociąg do Norymbergi.
Wejście do miasta...
... i na mury miejskie.
Idąc wzdłuż nich, miało się po jednej stronie ścianę, na której znajdowały się takie tabliczki. Nie dość, że nie miałam pojęcia, co one mogą oznaczać (4 m?), to jeszcze ta widoczna na drugim zdjęciu zupełnie zbiła mnie z pantałyku. ;)
Z powrotem na dole...
... i gdzieś w mieście.
("Nie tutaj! W przeciwnym razie...")
("W tym domu znajdziesz chleb dla ciała. Chleb dla ducha da ci Słowo Boże.")
Sklep Käthe Wohlfahrt...
... i zbliżenie na stojący przed nim samochód. :)
Prabombki choinkowe, czyli szklane jabłuszka. ;)
Ozdobne klamerki, do których przymocowywało się świeczki na drzewko bożonarodzeniowe.
Choinki...
... Mikołaje...
... oraz typowe dla Niemiec piramidy bożonarodzeniowe.
W muzeum było też drzewko, na którym można było zawiesić karteczkę ze swoimi wymarzonymi prezentami. Niektórzy nie owijali w bawełnę. ;)
A to nielegalne zdjęcie sklepu, które postanowiłam zrobić (ryzykując życiem ;) ). Z biodra, więc czubek choinki ucięty. ;)
Poza murami miejskimi.
Z powrotem w mieście. I pomyśleć, że z takich tabliczek nabijali się w Weimarze... to jest dopiero szczyt szczytów. ;) "Tutaj w lipcu 1474 roku mieszkał przez tydzień Cesarz Fryderyk III".
Dalszy spacer.
W Rothenburgu bardzo popularne były Schneebälle ("Kule śniegowe"), czyli coś na kształt okrągłych ciastek zwiniętych z paseczków ciasta. Spróbowałam ich już kiedyś na jarmarku bożonarodzeniowym i nie bardzo przypadły mi do gustu, więc tym razem się nie skusiłam.
W mieście można też było znaleźć wielkanocne dekoracje...
... do których przyczepiono takie kartki. ;) "Prawdziwe jajka! Proszę nie dotykać".
I na koniec - tego nigdzie w Niemczech nie może zabraknąć. ;)))