Nowe Muzeum to jedna z dwóch placówek, które według przewodników koniecznie trzeba na Wyspie Muzeów zobaczyć (obok Muzeum Pergamonu). Szczerze powiem - mnie nie zachwyciło, a wręcz zdenerwowało. Częściowo jest to spowodowane tym, że sztuka starożytna to jednak nie moja bajka (od wystawy bardziej podobała mi się architektura budynku... Jedyną rzeczą, która zrobiła na mnie spore wrażenie, jest słynne popiersie Nefertiti, ale tego można się było raczej spodziewać, skoro miałam do czynienia z zabytkiem takiej klasy), a częściowo tym, że organizacja muzeum jest beznadziejna. Najpierw stoi się w kolejce po bilety, które sprzedawane są w budce na zewnątrz. I nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie to, że mając bilet roczny też trzeba w niej stać! A po co? Ano, po bilet zerowy, żeby pan ochroniarz na wejściu miał co zeskanować. ^^ Po drugie, dopłata za wystawę tymczasową jest obowiązkowa i nie można z niej zrezygnować. Co to za zwyczaje? Aż tak zainteresowana Nefertiti nie byłam, żeby koniecznie musieć oglądać ekspozycję z okazji rocznicy odkrycia jej popiersia. Po trzecie i ostatnie, po tym, jak uda nam się wreszcie wejść do budynku, jasne staje się, dlaczego bilety kupuje się na zewnątrz - ano dlatego, że przy tłumach odwiedzających placówkę w holu po prostu brakuje miejsca! I to w muzeum, które zostało w 2009 roku otwarte po przebudowie i które otrzymało parę nagród za swoją architekturę...
No nic, zaraz skończę narzekanie. Jeszcze tylko rzućcie na koniec okiem na kolejkę do budki z biletami. ;)
Oto właśnie fragment wystawy tymczasowej o Nefertiti i jej oddziaływanie na popkulturę. Zdjęcia oryginału nie będzie, bo w sali, gdzie jest ona eksponowana, obowiązuje zakaz fotografowania.
Reszta wystawy. Tak jak pisałam, nie była dla mnie strasznie porywająca, ale bardzo podobały mi się sale, gdzie je prezentowano. Odremontowano je tak, by wciąż dało się poczuć atmosferę zrujnowanego po wojnie Berlina.