Z "Dziennika podróży":
Tbilisi to miasto kontrastów - do takiego wniosku dochodzę spacerując w okolicach Marjanishvili Street, a przekonanie to pogłębia się jeszcze, kiedy docieram do Cerkwi Świętej Trójcy - największego kościoła prawosławnego w rejonie Kaukazu, który poraża swoim rozmachem i majestatem... znajdując się prawdopodobnie w najuboższej i najbrzydszej części miasta. We wnętrzu kościoła dostrzegam kilku długobrodych, poważnie wyglądających kapłanów. Nagle w świątyni rozlega się sygnał dzwonka czyjejś komórki, a po chwili... dzwoniący aparat wyciąga zza pazuchy jeden z księży i bez skrępowania zaczyna prowadzić rozmowę. Następnie ruszam z powrotem w stronę centrum miasta, odwiedzając po drodze kilka kolejnych budynków sakralnych.
Do Cerkwi Świętej Trójcy prowadzi droga pod górę, z której rozciąga się niezły widok...
... o którym jednak szybko się zapomina w obliczu biedy okolicznych domów.
W tej okolicy znajduje się nie tylko kościół, ale też pałac prezydencki. Dlatego kręci się tam sporo policjantów.
Wejście na teren świątyni...
... i ona sama w całej swojej okazałości.
Z powrotem w dół.
Wciąż nie mogę nadziwić się kaukaskim kobietom, które mimo masakrycznie dziurawych i krzywych chodników praktycznie zawsze są na obcasach.
W Gruzji i Armenii sporo było też bezpańskich psów.
Dość przypadkowo znalazłam malutki uroczy kościółek...
... który znajdował się na skraju nadrzecznego klifu.
Potem kontynuowałam spacer...
... aż dotarłam w okolice kolejki linowej, gdzie - oczywiście - zastałam Remont. Ale o tym w kolejnym poście. ;)