Z „Dziennika podróży”:
27.01.2013
Wstajemy rano (nie ma mgły!!!) i chcemy podjąć drugą próbę (po tej, która skończyła się w Ashtaraku… ;) ) udania się na północ Armenii. Tym razem docieramy do celu, ale najpierw… musimy czekać półtorej godziny na odjazd marszrutki. ;) W międzyczasie na Erywań znów opada mgła i… zaczyna padać. Dilijan okazuje się uśpionym zimą kurortem, który otaczają malownicze góry. Zachwycamy się nietypową (jak na Armenię) architekturą miasta, spacerując pośród mżawki. Wracamy marszrutką, która, opuszczając miasto, mozolnie wspina się w górę po serpentynie, dzięki czemu mamy okazję dłużej rozkoszować się pięknymi widokami.
Tak właśnie prezentował się Dilijan.