Cały zeszły tydzień spędziłam na spotkaniu pośrednim (taką polską nazwę na "mid-term training" znalazłam w internecie, mimo że mnie osobiście wydaje się idiotyczna...) w malutkiej miejscowości Wustrow w części Dolnej Saksonii (Niedesachsen) zwanej Wendland. A właściwie to nawet nie w Wustrow, tylko w jego przyczółku zwanym Königshorst, czyli jednym słowem na niemieckiej wsi. ;) Wioska była nawet dość ładna, w typowym niemieckim stylu, ale nie miałam czasu się do niej wybrać, żeby zrobić kilka zdjęć, bo taki mieliśmy napięty program. Sam region znany jest z ruchu antyatomowego i innych ruchów ekologicznych, dlatego też z tym związana była nasza wycieczka, z której relację zobaczycie poniżej. Przed tym jednak, jeszcze kilka słów o samym seminarium, które podobało mi się dużo mniej niż szkolenie wprowadzające - a to z powodu jednej nawiedzonej trenerki, która nie potrafiła zaakceptować tego, że niektórzy mogą mieć inną opinię, nienajlepszego programu i kiepskiej lokalizacji. No, ale nie ma tego złego, całkiem sporo ludzi było z Berlina, więc może zaowocuje to jakimiś nowymi znajomościami. ;)
Jak już pisałam, na wycieczkę wybraliśmy się (tak jak ostatnio ;) ) ekologicznie - zaczęliśmy więc od Ökodorf Sieben Linden (wioski ekologicznej Siedem Lip). Tym razem nie było to jednak gospodarstwo takie jak Brodowin, a raczej osada zamieszkała przez ludzi, których połączyła miłość do ekologii i zrównoważonego rozwoju.
("Świątynia klozetowa. Tutaj można wziąć prysznic")
Paleta papieru toaletowego stojąca przed jednym z budynków. ;)
Na szczególną uwagę zasługiwały tamtejsze domy - budowane z gliny i słomy. Poniżej domek pokazowy, dzięki któremu można było przyjrzeć się takiej konstrukcji z bliska.
A to domy w całej okazałości.
Następnym punktem naszej wycieczki był wiatrak energetyczny, który okazał się prawdziwym hitem! Zwłaszcza, że...
... wdrapaliśmy się na jego szczyt! Niesamowite doświadczenie, a widoki z góry były przepiękne, dzięki ciemnym chmurom, słońcu przebijającemu się przez nie i bezkresnym polom pokrytym białym śniegiem.
Poniżej to nasza grupa na szczycie. 22 osoby na baaardzo małej powierzchni na wysokości 50 m. Dobrze, że u góry dość silnie wiało przynajmniej ochłodziliśmy się po wspinaczce po... drabinie! A raczej dziesięciu drabinach pomiędzy podestami oddalonymi od siebie o pięć metrów. ;)
Etap końcowy wspinaczki, czyli wejście na szczyt. Ciasno i nie ma czego się złapać. ;)
A na koniec - pożegnalne zdjęcie naszego domu seminaryjnego. Żadnych innych jego fotek nie mam, bo zwyczajnie nie miałam czasu ich zrobić. ;)