Następnego dnia wcześnie rano ruszyliśmy do Kolonii. Zrobiliśmy to z dwóch powodów - według informacji, które znalazłam w internecie, karnawałowe obchody tego dnia obejmowały paradę zaczynającą się koło godziny jedenastej, a katedra miała być otwarta tylko do dwunastej. Mieliśmy więc najpierw zwiedzić kościół, a potem ustawić się gdzieś na trasie korowodu. Swoją drogą wszystkie inne kolońskie atrakcje zostały zamknięte na czas karnawału - na przykład Muzeum Czekolady, które tak bardzo chciałam zobaczyć. Odbiłam sobie trochę to rozczarowanie w sklepie Haribo w Bonn, ale do muzeum jeszcze planuję zawitać przy okazji wycieczki do miast Zagłębia Ruhry.
Już w pociągu ogarnął nas karnawałowy nastrój - mieliśmy "przyjemność" zobaczyć pewnego przyszłego pana młodego niemieckim zwyczajem zbierającego datki w... majtkach Borata i z megafonem w ręku. Towarzyszyło mu dwóch kolegów przebranych za blondynki. ;) A gdy tylko wyszliśmy z wagonu otoczył nas karnawałowy tłum.
Drugie spojrzenie na słynną katedrę. Pierwszy raz zobaczyłam ją z okna pociągu i muszę powiedzieć, że było to uczucie niesamowite. :)
Jeszcze na dworcu miałam też okazję zobaczyć najfajniejsze przebranie, jakie widziałam na całej imprezie. :)
Zaskoczyło mnie to, że do katedry bezpośrednio przylega mały pasaż ze sklepami z pamiątkami.
Kościół robi niesamowite wrażenie, ciężko oddać to na fotografiach. Poniżej zobaczycie jego wnętrze, a zdjęcia fasady znajdziecie na końcu posta, bo zrobiłam je dopiero po południu, kiedy słońce nie było już tak ostre.
Śmiesznie wyglądali ci wszyscy poprzebierani ludzie cykający sobie fotki przed katedrą.
My nie mogliśmy być gorsi, więc też mamy stamtąd fotę. I to z rąsi! ;)
Okazało się, że informacja turystyczna była zamknięta, nigdzie nie było żadnych wolontariuszy ani nikogo, kogo można by spytać, gdzie odbywa się parada. Dlatego Adri, kupując crepsa, zapytała sprzedawczynię, gdzie mają miejsce obchody karnawału i otrzymała odpowiedź "wszędzie na starym mieście". Postanowiliśmy więc pokręcić się po okolicy, jako że barierki na przypuszczalnej trasie pochodu już stały, ale żadni ludzie się jeszcze przy nich nie zbierali. W międzyczasie obserwowaliśmy poprzebieranych ludzi.
Komuś chyba nawet pomylił się karnawał z Oktoberfestem. ;)
Następnie postanowiliśmy wrócić w okolice dworca głównego, by stamtąd udać się na Hohenzollernbrücke.
Po drodze znalazłam taki oto śmietnik. Zauroczyła mnie ta gra słów. Niemieckie "ich bin" oznacza "ja jestem", a angielskie "bin" to kosz na śmieci. :)
Nie zabrakło też wyznań miłości kierowanych w stronę Kolonii. ;)
Fragment dworca.
A to właśnie Hohenzollernbrücke...
... który słynie z tego, że pokrywają go kłódki, które przyczepiają zakochani, co ma symbolizować ich wieczną miłość. ;)
Rozłożył mnie na łopatki napis przyklejony przez kogoś do jednego z przęseł: "Nawróć się! Jezus żyje! Czytaj Biblię! I żyj według jej wskazań!". Obok widok na katedrę z mostu .
Następnie postanowiliśmy się udać na krótki spacer nad brzegiem Renu...
... który zakończyliśmy na Starym Mieście.
Potem znów udaliśmy się do miejsca, gdzie stały barierki, ale ludzi wciąż było jeszcze za mało. Postanowiliśmy więc iść coś zjeść i trochę przeczekać. Ostatecznie okazało się, że parada, która miała rozpocząć się około jedenastej, w rzeczywistości zaczęła się... po drugiej. Relację z niej zobaczycie w kolejnym poście.
Po prawej widzicie stary neon reklamujący wodę kolońską ("Zawsze przy sobie").
W poszukiwaniu miejsca, gdzie można by coś zjeść. Ostatecznie wylądowaliśmy w... Subway'u i był to mój pierwszy raz w tej sieciówce. ;)
A na koniec wieczorne zdjęcia zrobione po paradzie. W rolach głównych - katedra kolońska.