Po Powązkach postanowiłam udać się do kolejnego miejsca w naszej stolicy, gdzie wcześniej nigdy jeszcze nie byłam - czyli na Pragę. Tu niestety jednak spotkało mnie rozczarowanie - miałam wysokie oczekiwania, a Praga im nie sprostała. Spodziewałam się czegoś na kształt drezdeńskiego Neustadt tylko dodatkowo z uroczymi kapliczkami pochowanymi w bramach, ale wygląda na to, że naprawdę trzeba wiedzieć, gdzie wejść, żeby je zobaczyć. Ale nic to, parę fotek zrobiłam, a kiedy już będę mieszkać w Warszawie na stałe, to po prostu wybiorę się na Pragę z przewodnikiem. ;)
Praska kapela.
Zmarznięte gołębie.
W tym barze mlecznym zjadłam później obiad z Anią.
Nie ma to jak głupawe nazwy... ;)
Jedyne klimatyczne podwórko, jakie znalazłam.
Na placu budowy drugiej linii metra zrobiło się międzynarodowo. ;)
Jedyne ślady neustadtowatości, jaki udało mi się znaleźć...
... bo wygląda na to, że w Polsce jedyna kultura alternatywna wygląda niestety tak.
A na koniec wspomniany już posiłek z baru mlecznego "Rusałka" - krokiety i najlepszy budyń z sokiem, jaki jadłam od bardzo dawna. :) A to coś na podstawce od doniczki, co wygląda, jakby było ziemią - to pieprz. xD