Z „Dziennika podróży”:
21.01.2013
Postanawiamy dziś odwiedzić największe jezioro Armenii – Sewan – więc wybieramy się marszrutą do miejscowości o tej samej nazwie. Po drodze obie zasypiamy, budzimy się dopiero w mieście, dojeżdżamy do końcowego przystanku i musimy wysiadać (przed tym jednak jakaś dziewczynka robi mi „ukradkiem” zdjęcie komórką – prawdopodobnie byłam pierwszym obcokrajowcem, jakiego widziała w życiu ;) ). Jesteśmy w środku miasteczka, jeziora nigdzie nie widać, na dodatek musimy znaleźć toaletę. Dajana pyta starszego pana o drogę, od którego dowiadujemy się, gdzie iść, więc ruszamy, szukając po drodze WC. Nie znajdujemy go, kończy się natomiast miejska zabudowa. Zatrzymujemy samochód i znów pytamy o drogę, a kierowca oferuje nam podwiezienie, z czego chętnie korzystamy. Wysadza nas u stóp Sevanavank, czyli monastyru leżącego nad jeziorem, a my od razu biegniemy podekscytowane nad wodę, zapominając na chwilę o toalecie. Wkrótce jednak pęcherz D. daje o sobie znać, więc wchodzi do jakiejś restauracji, by zapytać, czy może tam skorzystać z łazienki. Ja czekam na nią na zewnątrz. Czekam i czekam, w pewnym momencie podjeżdża do mnie samochód z wszystkimi oknami przyciemnionymi zgodnie z ormiańską modą, opuszcza się jego przednia szyba od strony pasażera i – na tyle, na ile rozumiem rosyjski – kierowca auta proponuje mi swoje usługi taksówkarskie. Mówię „nie trieba” (dobrze zruszczać nie jest źle – ale dla waszej wiadomości powinnam była powiedzieć „nie nada” ;) ) i zaczynam coś dukać (wciąż zruszczajac), że wybieramy się jeszcze do monastyru. Na to opuszcza się także tylna szyba i siedzący tam mężczyzna pyta mnie czyściuteńkim polskim: „Pani może z Polski?”. Moja ulga nie zna granic i zaczynamy rozmowę. Okazało się, że Hovanes od 17 lat mieszka w naszym kraju, a teraz przyjechał do Armenii w odwiedziny. Po chwili wraca D., rozmawiamy przez chwilę, a potem Hovanes postawia wejść z nami na górę do monastyru. To właśnie tam zrobił mi i D. nasze pierwsze wspólne zdjęcie z Armenii. Podziwiamy przez chwilę widoki, ale wiało okropnie, wiec po chwili byliśmy już na dole i piliśmy herbatę w jakiejś knajpie. Kierowca samochodu, który okazał się być wujkiem Hovanesa (i wciąż wspominał o jakiejś Marioli z Polski oraz potrafił powiedzieć „zajebiście”), wciąż próbował nas namówić na przejazd z nim do Noratus, a inni ludzie, którzy akurat byli w knajpie robili sobie z nami zdjęcia. Rozważałyśmy przejazd do Noratus stopem, sporo się wahałyśmy, bo było już trochę późno, ale w pewnym momencie Hovanes zaproponował, że wybierze się tam z nami. Wsiedliśmy więc do samochodu i ruszyliśmy.
Miasteczko Sewan.
Jezioro, monastyr i niesamowite widoki.
(rzeczone pierwsze zdjęcie - przy paleniu świeczek w kościele)
(potem powstało jeszcze sporo naszych wspólnych zdjęć - tu widać, jak mocno wiało na górze)
(na pierwszym planie chaczkary, w tle jeden z Ormian)
PS. Post uzupełniający u Dajany.