Po tygodniu spędzonym na szkoleniu wróciłam do Belgradu. Mój samolot do Berlina odlatywał dopiero następnego dnia, więc miałam jeszcze trochę czasu na zwiedzanie miasta. Postanowiłam więc udać się do dzielnicy, której odwiedzenie odradzał mi Tihomir. ;) Muszę powiedzieć, że moja przekora okazała się tym razem bardzo przydatna, bo to właśnie Zemun stał się moją ulubioną belgradzką atrakcją na równi z Kalemegdanem. Nie wiem, co miejscowym tak się w tym miejscu nie podoba, bo mina kobiety z informacji turystycznej, którą spytałam, jak tam dojechać, też nie był zachęcająca. W każdym razie cieszę się, że zignorowałam te "odchęty" i zdałam się na swój instynkt, bo Zemun to zdecydowanie miejsce magiczne. :)
Ale najpierw - kilka zdjęć Belgradu bez śniegu. Przyznajcie sami, że nie wygląda już tak uroczo. ;)
A to już Zemun - z początku też niezbyt ciekawy, ale z każdym krokiem wykonanym w głąb dzielnicy odkrywa coraz więcej swojego uroku. :)
Weinachtsmarkt po serbsku. ;)
Zwróćcie uwagę na rzecz, którą niesie ten pan. ;)))
A na koniec - Wandzia w odbiciu. ;)