Minęło już półtora miesiąca odkąd przyjechałam do Berlina, a ten post jest setnym na blogu (nie do wiary, jak to zleciało...). Z tej okazji kolejna porcja zabawnych faktów. :)
Fakt 1.
Zaledwie dwa dni po tym, jak napisałam, że nie spotkała mnie jeszcze żadna kontrola biletów, do pociągu, którym jechałam, wsiadło dwóch przeciętnych Niemców - kobieta z piercingiem i facet z brzuszkiem piwnym. Po czym wyciągnęli identyfikatory i zaczęli sprawdzać bilety. Muszę przyznać - kanarzy mają tutaj sztukę kamuflażu opanowaną do perfekcji. :) I żeby było jasne - mówię to bez ironii.
Fakt 2.
Przejażdżki metrem są dla mnie źródłem nieustającej rozrywki - i nie chodzi tylko o domyślanie się, który ze współpasażerów okaże się kontrolerem biletów. ;) Popularne są tutaj krótkie koncerty na akordeonie lub skrzypcach (trwające dokładnie tyle czasu, ile zajmuje przejechanie jednej stacji) połączone ze zbieraniem datków lub sprzedawanie jakichś podejrzanych gazetek na temat Berlina przez osobników wyglądających na bezdomnych. Dodajcie do tego ludzi, którzy podciągają się na poręczach w pociągach albo zawieszają się na nich głową w dół i będziecie mieli już pełny obraz berlińskiego metra. ;)
Fakt 3.
Jako że mieszkam na tym samym osiedlu, na którym znajduje się Buntes Haus, kilka tygodni temu miałam przyjemność gościć u siebie dwóch chłopców ze świetlicy, którzy się do mnie zaprosili. Obejrzeli wszystko skrupulatnie, ocenili nasz sprzęt elektroniczny i poprosili o coś do picia. A jak wypili i zjedli polską czekoladę, to udali się do domu, żeby dodać mnie do znajomych na fejsie. ;) Z kolei w ostatni weekend, kiedy nie było mnie w domu, przyszli znów, żeby dowiedzieć się, kiedy wracam, bo długo nie było mnie w pracy (co było spowodowane wyjazdem na szkolenie). Uroczo, co? ;)
Fakt 4.
Skoro jesteśmy już przy dzieciach, którymi się opiekuję - zapomnijcie, że spotkacie tu kogoś z normalnym niemieckim imieniem, jak Hans czy Helga (albo cokolwiek w podobie). Natomiast popularne są takie imiona jak Jolina, Julien, Charly, Erwin, Jessica, Nelly itd....
Fakt 5.
A teraz coś, co poważnie przeszkadza mi w oponowaniu niemieckiego do perfekcji - podczas typowego przekomarzania się, kiedy dwie osoby powtarzają na zmianę "tak" i "nie", Niemcy oczywiście nie mówią "ja" i "nein", jak nakazywałby zdrowy rozsądek. Skądże. Mówi się "nein" i... "doch". ^^
Podobnie, jak w powyższym przykładzie, jest z "Achtung!". Człowiek myśli, że pojedzie do Niemiec i to będzie słowo, którego wszyscy będą używać, kiedy będą chcieli powiedzieć "uwaga!". Ale gdzie tam... "Achtung" nie słyszałam tutaj jeszcze ani razu, wszyscy używają "Vorsicht". ^^
Fakt 7.
Kolejna ciekawostka na temat języka niemieckiego - nie istnieje słowo oznaczające "pamiętać". W Niemczech można tylko "nie zapominać" (nicht vergessen) albo "przywoływać z pamięci, wspominać" (sich erinnern). :)
Fakt 8.
Niemcy naprawdę są przywiązani do swoich psów i zabierają je wszędzie - dosłownie. Pisałam już o tym, że czworonogi można spotkać w zoo, ale właściciele zabierają je nawet na Flohmarkty. Nie muszę chyba mówić, że powoduje to ogromny stres pośród postronnych obserwatorów (a przynajmniej we mnie). W tłoku, jaki zazwyczaj panuje na pchlich targach, cały czas należy uważać, czy nie nadeptuje się jakiemuś psu na łapę/ogon.
Fakt 9.
Berlin jest miastem Nocy. Ale bynajmniej nie oznacza to, że panuje tu wieczna ciemność. ;) Po prostu co chwila obchodzi się tu jakąś Noc - a to Synagog, Muzeów, czy Religii. Tradycja się rozprzestrzenia się na inne obszary życia, bo pierwsza Noc Muzeów odbyła się właśnie w Niemczech i widać głęboko się tu zakorzeniła. :)
Fakt 10.
Jak już wiecie, minęło półtora miesiąca, od kiedy tu przyjechałam. Czas więc na wstydliwe wyznanie - nadal nie odróżniam banknotów i monet euro. Idzie mi jakoś z pięćdziesięcioma centami, piątką i pięćdziesiątka, ale pozostałe to dla mnie wciąż czarna magia. No dodatek, te monety są nieludzko ciężkie - cały czas mam wrażenie, że noszę w torebce dodatkowe kamienie, a to tylko swojska "góra grosza". ;))