W sobotę obudziłam się w Monachium... zalanym deszczem. Nie po to jednak wybrałam się na drugi koniec Niemiec, żeby jakaś mżawka (ekhem, ekhem) ostudziła mój zapał do zwiedzania. Narzuciłam więc kaptur na głowę i... wyruszyłam. Żeby było weselej, na ten dzień zaplanowałam głównie atrakcje pod gołym niebem/znacznie oddalone od centrum. Postanowiłam się jednak nie poddawać i dziarsko skierowałam się w stronę Englischer Garten, czyli największego parku w Monachium. Dzięki tej odważnej decyzji udało mi się odrobić bardzo ważną lekcję - nigdy więcej nie wybiorę się do żadnego parku podczas zwiedzania obcego miasta. Nie mam tu oczywiście na myśli takich atrakcji jak Mauerpark w Berlinie (w którym praktycznie nie ma drzew, natomiast są inne interesujące rzeczy), ale jak coś ma w opisie przymiotnik "największy", to zdecydowanie tam nie idę. Nie dość, że zazwyczaj brakuje jakichkolwiek oznaczeń co do kierunku marszu, to zasadniczo nic w tych parkach nie ma - oprócz drzew. A nawet jak już coś jest, to nie można tego znaleźć - w związku z wyżej wspomnianym brakiem drogowskazów.
Pamiętacie zatłoczony Marienplatz z tego i tego posta? Tak wyglądał w deszczowy poranek - mimo że tego dnia zaczynał się Oktoberfest. ;)
Po obejrzeniu wyludnionego placu wsiadłam w metro i podjechałam w okolice Englischer Garten. Wtedy zaczęła się droga przez mękę, a moja free mapa mokła i mokła... Jednak dzięki błądzeniu zobaczyłam kilka całkiem przyjemnych zakątków Monachium, więc nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. ;)
Wspominałam już, że Monachium to miasto rowerów? Jest ich nawet więcej niż w Berlinie - jednak w deszczu wyglądały dość smętnie.
Cóż za kontrast! ;)
No i tytułowy bohater tego posta - Englischer Garten. Zaskoczyło mnie ile osób jeździło po nim na rowerze/uprawiało jogging mimo opadów.
Poniżej najładniejsze miejsce w całym parku - to właśnie tu odbyłam miłą pogawędkę z pewną panią, która na wieść, że jestem z Polski oświadczyła, że potrafi powiedzieć po polsku... "I tak niedobrze, i tak niedobrze". Nie muszę chyba dodawać, że wprawiło mnie to w osłupienie. ;) To ona też pokazała mi poniższy niewielki wodospadzik, mówiąc, że to jej ulubione miejsce w Englischer Garten.
W parku znalazłam też połamany gryf od gitary...
... ławkę z tabliczką z napisem "Zajmij miejsce, kochany Jürgenie"...
... i śmieszne znaki. ;)
Na koniec mojego spaceru trafiłam na łąkę pełną gęgających gęsi. W tym momencie stwierdziłam, że naprawdę czas już wracać i udać się w kolejne miejsce z mojego planu zwiedzania. ;)
Translation
When I woke up on my second day in Munich it turned out that it was raining. But I didn't gave up and went to the city anyway - even if on my schedule there were only outdoor places or those which were far away. Thanks to that I learnt a valuable lesson - not to EVER again visit parks described as "the biggest in the city". They are usually too much walking and no road signs which makes it unbearable. But I also had a posiibilty to adimre some nice buildings on my way to Englischer Garten so anyway it wasn't that bad. ;)