Kilka godzin temu wróciłam z Monachium (nie obyło się bez przygód, ale o tym dowiecie się w kolejnych postach... ;) ), czas więc podzielić się moimi pierwszymi refleksjami na temat tego miasta. Powstawały one w kontrze do tego, co znałam z Berlina - dlatego też w podobny sposób zorganizowana jest moja ocena stolicy Bawarii, którą przeczytacie poniżej. :)
1. Zacznę od czegoś, co uderzyło mnie w Monachium - mili i skorzy do pomocy mieszkańcy. Stojąc na ulicy z mapą ze zdezorientowaną miną, zostałam aż 3 razy zapytana (przez osoby reprezentujące różne płcie i grupy wiekowe), czy nie potrzebuję pomocy. W Berlinie nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś zaoferował mi pomoc - mogłam liczyć tylko na pełne wyższości spojrzenia tubylców. ;) Inna sprawa, że gdyby chciało się pomagać każdej osobie, która stoi w Berlinie z mapą w ręku i zdezorientowaną miną... to trzeba by się było temu poświęcić zawodowo. :)
2. Czas na drugą stronę medalu - uderzający jest też w Monachium brak tablic dla turystów (wiecie tych, które stoją na każdym skrzyżowaniu w centrum i głoszą "Altes Rathaus - 100 m, Bier- und Oktoberfestmuseum - 1000 m" itd.). W całym mieście znalazłam tylko jedną taką tablicę (!!!), która znajdowała się na Marienplatz i wskazywała drogę do Viktualienmarkt (targu z jedzeniem, kwiatami i pamiątkami) - więc pewnie po prostu kupcy zadbali o to, by ich potencjalni klienci nie błądzili. I nie chodzi nawet o to, że w Berlinie są takie tablice... chodzi o to, że są nawet w takim Halle an der Saalle, w którym nie ma praktycznie nic oprócz rynku i domu Haendla (i w którym miałam przyjemność spędzić 3 godziny podczas tego weekendu)! A potem się dziwić, że człowiek stoi na środku ulicy ze zdezorientowaną miną, patrząc niepewnie na mapę i zastanawiając się, gdzie iść...
3. Kolejna rzecz - czyli moje ukochane (tfu, tfu) różnice językowe. Albo miałam takie szczęście i natknęłam się na wielu emigrantów z Rosji, albo to normalne, że bawarczycy mają jakiś taki rosyjski akcent. :) Na dodatek nie mają zwyczaju zmiękczać końcówek ("-ig" jako "-iś"), tylko wymawiają je twardo (tak, że "-ig" pozostaje "-ig"). Wychodzi także na to, że uznają za niezbyt grzeczne, kiedy wchodząc do sklepu/sali w muzeum, wita się z nimi "Hallo", a żegna - "Tchüs", gdyż zawsze odpowiadano mi bardziej oficjalnymi formami "Guten Morgen" i "Auf Wiedersehen", co uznałam za lekką reprymendę dla mojego braku ogłady towarzyskiej i znajomości reguł odpowiedniego zachowania. ;)
4. Czas na jedną z najważniejszych rzeczy, które bierze się pod uwagę, oceniając miasta - czyli transport publiczny. Jak to w Niemczech - działa bez zarzutu, ale... w Berlinie jest fajniejszy. ;) Stacje są ładniejsze (choć na pewno nie tak ładne jak w Moskwie), metro ma lepszy kolor (ten monachijski niebieski to naprawdę jakaś pomyłka), że nie wspominając już o wyglądzie dworca głównego - berliński to budynek na miarę stolicy, a ten w Monachium jest jakiś zapyziały. Na dodatek drzwi w metrze w stolicy Bawarii są idiotycznie zrobione - na obu częściach jest klamka do pociągnięcia. I jeśli pociągnie się tylko jedną, to otworzy się tylko połowa drzwi - bardzo niewygodne, bo co, jeśli ktoś ma drugą rękę zajętą? Na pocieszenie dodam jednak, że S-Bahn w Monachium jest genialne pomyślany - wszystkie linie jeżdżą przez najbardziej "zapalne" punkty w mieście i dopiero później się rozdzielają, a perony na tych stacjach są tak zbudowane, że wsiada się z jednej strony pociągu, a wysiada - z drugiej. Ile czasu można dzięki temu zaoszczędzić!
5. Poza tym, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Monachium to niewielkie spokojne miasteczko, które nagle stało się duże. Po opuszczeniu Marienplatzu (gdzie jest więcej angielskojęzycznych turystów niż na Rynku w Krakowie...) okazuje się, że wszędzie jest w miarę cicho i porządnie. A gdzie się podziały powierzchnie pokryte sztuką ulicy jak na Kreuzbergu? I chociaż trochę brudu, który świadczy o tym, że miasto żyje? Jak na polskie standardy stolica Bawarii jest spora - ok. 1,5 mln mieszkańców - ale niestety w porównaniu z Berlinem można się tam poczuć jak na prowincji. Brakuje też tam trochę atrakcji - ja spędziłam tam dwa dni i mam wrażenie, że zobaczyłam wszystko, co było warte zobaczenia. A w Berlinie jestem już dwa miesiące i wciąż mam poczucie, że nie widziałam nawet jednej trzeciej dostępnych atrakcji...
6. Po szóste i ostatnie - jak można mieć takie nudne śmietniki??? Wiem, że wielu z was może uznać moją obsesję na ich punkcie za śmieszną, ale właśnie o to chodzi - w Berlinie nawet tam, gdzie nic nie ma, jest na czym zaczepić oko (choćby był to śmietnik czy wlepka na znaku). Brakuje też w Monachium czytelnego symbolu miasta - jak berliński miś w różnych konfiguracjach na praktycznie wszystkim czy Brama Brandenburska na szybach metra. Czegoś, żeby poczuć, że mieszkańcy identyfikują się ze swoim miejscem zamieszkania. Bo umówmy się - piwo to nie wszystko...
Podsumowując - Berlin jest najlepszym niemieckim miastem (nie żebym na razie widziała tylko trzy większe xD)! A w następnym odcinku będą już zdjęcia i mniej gadania - nie martwcie się. ;)