Następnego dnia wyruszyliśmy rano w góry mimo niesprzyjającej pogody - trochę kropiło, a w oddali unosiła się lekka mgła. Im wyżej wchodziliśmy, tym więcej było much, a mgła stawała się coraz gęstsza. Gdy wreszcie wdrapaliśmy się na szczyt okazało się, że nie widać nic a nic, więc zrezygnowaliśmy z planów wejścia na Turbacz - najwyższy szczyt Gorców. Zamiast tego ruszyliśmy w stronę schroniska na Starych Wierchach, a potem ruszyliśmy innym szlakiem w drogę powrotną. Oczywiście, nie obyło się bez przygody, bo we mgle bardzo trudno było dostrzec oznakowania (Gorce nie należą też do najlepiej na świecie oznaczonych gór...), więc musieliśmy skorzystać z pomocy innych łazików górskich, którzy zaproponowali nam użycie dawnej technologii i... wyciągnęli z plecaka smartfona, w którym mieli zainstalowany kompas. xD Tym oto sposobem udało się nam zejść z powrotem do doliny, gdzie dopadł nas taki głód, że postanowiliśmy udać się do jakiegoś baru na obiad. Odrzuciliśmy knajpę mijaną przez nas wczorajszego wieczoru, bo zgodnie uznaliśmy, że wygląda dość podejrzanie. Zasięgnęliśmy więc języka u miejscowych i za ich radą udaliśmy się, znacznie nadkładając drogi, do restauracji "Krokus" (oferującej "bajeczne drinki" ;) ), która... okazała się zamknięta! Źli i coraz bardziej głodni ruszyliśmy z powrotem (po drodze podziwiając niezwykłe szyldy okolicznych sklepów i pensjonatów), wstępując po drodze do "Domowych obiadków", które swoim wyglądem nie wzbudziły wcześniej naszego zaufania. Po otrzymaniu naszych zamówień wyszło jednak na jaw, że pierogi serwują tam naprawdę wyśmienite - mimo że wystrój jest naprawdę "interesujący". ;) Następnie ruszyliśmy z powrotem na kwaterę, gdzie przepędziliśmy wieczór na graniu w "SkipBo" - grę, w którą grałam najczęściej z dzieciakami w Berlinie. ;)