Z "Dziennika podróży":
31.07.2013
Dzień zaczynamy od wspinaczki na wzgórze Montjuïc, które nie jest zbyt wysokie, ale mimo to, wędrując w górę, zgodnie ustalamy, że dziś jest chyba goręcej niż wczoraj. ;) Po drodze mijamy wioskę olimpijską wybudowaną na olimpiadę w 1992 roku, a potem docieramy do cmentarza. A ja całkowicie się nim jaram, bo okazuje się, że nekropolie w Hiszpanii są zupełnie inne niż w Polsce (zobaczcie na zdjęciach poniżej :) ). Gdy docieramy wreszcie na szczyt, wychodzi na jaw, że w Barcelonie jest jednak jeszcze coś darmowego oprócz plaży - tamtejsza twierdza, z której rozciąga się niezły widok na miasto. Potem ruszamy w dół, a w okolicach Plaza de España przypadają do nas napastliwe Cyganki domagające się podpisu pod jakąś petycją na rzecz "biednych dzieci". Niespodzianka - jedna z nich mówi po angielsku! Na szczęście, taka metoda kieszonkowców była mi już znana z Berlina, gdzie nawet petycje wyglądają tak samo (tylko złodzieje udają głuchoniemych...), więc szybko się zmywamy - mimo że jedna z kobiet już dobierała się do saszetki wiszącej na szyi Dosi. Następnie jedziemy do Parku Güell, gdzie zwala nas z nóg... tłum turystów. Robimy więc najpierw długą sjestę, chowając się gdzieś na ławeczce na uboczu, a potem ruszamy w tę masę ludzką (przez te 2 godziny, kiedy odpoczywałyśmy, niestety, nic się pod tym względem nie zmieniło, mimo że słońce akurat stało w zenicie - co w Hiszpanii ma miejsce w okolicach godziny 14, a nie 12, bo... są oni w tej samej strefie czasowej co my ;) ). Z góry roztacza się ładny widok na miasto, ale morze turystów i dziwny koleś w stroju w cętki śpiewający cały czas "ojjojoj", przy którym robili sobie zdjęcia angielscy turyści, szybko nas stamtąd wyganiają. Następnie ruszamy znów... na plażę, jakżeby inaczej. ;) A w drodze powrotnej na kwaterę, po przesiadce z metra do autobusu odbywamy fascynującą rozmowę z jego kierowcą. Żądał on od nas, żebyśmy skasowały bilet po wejściu do pojazdu, ja tłumaczyłam mu po angielsku, że zrobiłyśmy to już w metrze, on nic nie rozumiał i mówił coś po hiszpańsku, wreszcie konwersacja przybrała absurdalną formę przerzucania się poirytowanymi "si" i "no", aż w końcu dla świętego spokoju skasowałyśmy bilet i... okazało się, że nie zabrało nam za to z niego kasy. ;) No i czy muszę jeszcze dodawać, że pojechałyśmy tym autobusem w przeciwnym kierunku, a potem musiałyśmy wracać z tym samym kierowcą? ;)))
Wioska olimpijska widziana z oddali.
Cmentarz.
Twierdza.
Zejście do Placu Hiszpańskiego. To tam odbywają się spektakle Magicznej Fontanny - niestety, tylko od czwartku do niedzieli, więc nie było nam dane ich zobaczyć. ;/
Po prawej widzicie budynek przypominający arenę do walk z bykami, w której znajduje się... ogromne centrum handlowe. ;)
Park Güell.
Koleś od cętek. ;)
I na koniec kilka fotek z dzielnicy położonej bezpośrednio przy plaży.