Mojego ostatniego dnia w Berlinie udało mi się wreszcie wejść na szczyt wieży telewizyjnej. Moim marzeniem było zrobić to od chwili, kiedy 3 lata temu moja noga postanęła w stolicy Niemiec po raz pierwszy. Na tym właśnie polegał problem - czekałam i czekałam na idealny moment oraz piękną pogodę, aż nagle obudziłam się z ręką w nocniku, półtora tygodnia przed terminem wyjazdu, kiedy to codziennie padało, a słońce nigdy nie wychodziło zza chmur. Nie mogłam jednak się poddać, postanowiłam więc jeszcze poczekać, a jeśli pogoda się nie poprawi, wjechać na szczyt ostatniego dnia choćby się waliło i paliło oraz lało i padało. Los jednak mi sprzyjał, bo kiedy nadeszło moje pożegnanie z Berlinem, nadeszło też powitanie z Berlinem nowych wolontariuszy - z tej okazji nasz szef zasponsorował nam nie tylko bilety na wieżę, ale także obiad w obrotowej restauracji na szczycie. No i czy ja nie mam szczęścia? ;)
Ale najpierw wypiliśmy kawę w Hackesche Höfe, które są kilkoma połączonymi podwórkami kamienic. Pełno tam sklepów, restauracji, kin i teatrów.
Karta win informująca o tym, że jednego z nich (70 euro za butelkę!) nie ma już na stanie. ;)
Widzicie to zdjęcie po prawej? Oglądałam fotki przedstawiające to miejsce jeszcze przed przyjazdem do Berlina i strasznie chciałam dowiedzieć się, gdzie to jest. Szukałam i szukałam, ale nie znalazłam. Ostatniego dnia zaprowadził nas tam mój mentor! I pomyśleć, że przez rok odpowiedź była tak blisko... ;) Tak więc, gdybyście się kiedykolwiek zastanawiali - to też w Hackesche Höfe, tylko trzeba wejść innym wejściem, nie głównym, ale takim bardzo niepozornym na prawo od głównego.
Stworek, który macha skrzydłami i przewraca oczami, jeśli do skarbonki wrzuci się monetę. ;)
Po drodze do wieży telewizyjnej.
A oto i ona. < 3
Lampa w środku.
Bilety kupiliśmy przez internet, więc mogliśmy skorzystać z wejścia dla VIP-ów. ;)
Mój obiad. Szczerze powiem, że widoki nie powalały - to prawda, było wysoko i sporo można było zobaczyć, ale taras widokowy jest oszklony, a szyba nadaje im dziwne kolory. Uważam jednak, że warto wdrapać się na wieżę - i posiedzieć nad jakimś posiłkiem w obrotowej restauracji. Niezapomniane przeżycie. :) I currywurst też można tam zjeść. ;)
Panoramy. Wierni czytelnicy bloga powinni rozpoznać sporo budynków. ;)
Wieczorem wróciłam jeszcze na Alexanderplatz, bo zdałam sobie sprawę, że na blogu nigdy nie było zdjęć stamtąd! :o A tak naprawdę musiałam kupić w automacie bilet na pociąg powrotny. ;)
Po lewej jeden ze słynnych berlińskich straganów z ruskimi czapami. ;)
Ktoś wyrysował na chodniku punkt do robienia zdjęć grupowych. ;)
A tu udało mi się złapać dziewczynę po prawej na gorącym uczynku - właśnie robiła sobie sweet focię na Alexanderplatz! ;)
I na koniec - zapowiedź kolejnego posta. ;)