Kalemegdan od razu robi na człowieku wrażenie, więc nie mogłam odmówić sobie ponownych odwiedzin - tym razem za dnia i bez mgły. Dzięki temu zyskałam okazję, by podziwiać ładny zachód słońca i nie miałam wyjścia - twierdza ta stała się moim ulubionym miejscem w Belgradzie (potem okazało się, że na najwyższym stopniu podium musi zrobić miejsce dla jeszcze jednej belgradzkiej atrakcji, ale o tym opowiem wam za jakiś czas ;) ). Moi towarzysze odłączyli się ode mnie (wiał dość przenikliwy wiatr) i udali się gdzieś na kawę, a ja z uśmiechem na twarzy ruszyłam eksplorować Kalemegdan po raz drugi. :)
Widoki były niezrównane.
Na koniec tej części relacji z Belgradu kilka zdjęć z naszego powrotnego spaceru do hostelu (okrężną drogą ;) ). To właśnie wtedy przewróciłam się po raz pierwszy (jak się potem okazało - i ostatni), poślizgnąwszy się na lodzie z ubitego śniegu na nieodśnieżonym chodniku. Dzielnie wystrzegałam się tego przez całe trzy dni, ale kiedyś w końcu musiało się to stać i dobrze o tym wiedziałam, widząc stan belgradzkich trotuarów. ;) Kilkanaście minut później przewrócił się także Tihomir i tylko Alise udało się od tego ustrzec - nie ma to jak norweskie doświadczenie z lodem i śniegiem. :)
Po dotarciu do hostelu, zabraliśmy swoje bagaże i poszliśmy na dworzec autobusowy, by ruszyć dalej w Serbię. Jak, dlaczego i po co - o tym przeczytacie już niedługo. :)