Ostatniego dnia przestał padać śnieg. Czyli służby porządkowe uznały, że czas zacząć odśnieżanie. ;) Do szufel zabrali się też wszyscy sklepikarze i mieszkańcy miasta, a nam było już trochę łatwiej chodzić po chodnikach. ;) Zaczęliśmy od poszukiwania knajpy, w której moglibyśmy zjeść śniadanie, co okazało się niezbyt proste.
W trakcie poszukiwań.
Śnieg przestał padać, więc na ulice wyległy babuszki sprzedające skarpetki i... kalendarze na nowy rok. xDD
Ostatecznie wylądowaliśmy w malutkiej knajpce serwującej głównie palaczinki (naleśniki). Nieostry pierwszy plan zawdzięczamy zaparowanemu obiektywowi (a przy stoliku obok nas stołowali się policjanci, którzy opuścili restaurację po przybyciu dużej grupy, dla której nie było miejsca, ze słowami "Dobrze, że przyszliście, bo zmusiliście nas do wyjścia" xD).
Kawa po serbsku - podawana zawsze ze szklanką wody. Dla jasności - to nie ja ją zamówiłam, tylko Tihomir. ;)
Po posiłku udaliśmy się na ostatni spacer po mieście...
... lądując znów na ulicy Kneza Mihailova...
... by dotrzeć potem do Katedry (we wnętrzu której nie wolno było robić zdjęć, co jest powszechną praktyką w Serbii, a czego nie rozumiem)...
... minąć taki oto interesujący budynek...
... i zakończyć wędrówkę znów przy Kalemegdanie, by obejrzeć go tym razem za dnia. Ale o tym w kolejnym poście. :)