wtorek, 25 grudnia 2012

Serbia - pierwsze wrażenia.

1. Zacznę od tego, że przed wyjazdem do Serbii, byłam święcie przekonana, że będzie tam tanio – wiecie, kraj, w którym kiedyś panował komunizm, te sprawy. Po czym okazuje się, że ceny większości produktów w sklepach porównywalne są z tymi w Niemczech. Jedyną rzeczą, która jest tańsza jest transport (ale w porównaniu z Polską i tak wypada to kiepsko) oraz jedzenie w restauracjach, gdzie za ok. 7 euro można zjeść OGROMNY obiad.
2. Znajomość angielskiego jest ogólnie niezbyt dobra. I o ile nie dziwi mnie to na prowincji, to zupełna niezdolność komunikacyjna personelu w budkach otaczających dworzec autobusowy niemiło mnie zaskoczyła. Na szczęście polski jest również językiem słowiańskim, więc nazwy liczb są w miarę podobne, więc kiedy nie widać wyświetlacza kasy fiskalnej można się mniej więcej domyślić, ile trzeba zapłacić. ;)
3. Informacja turystyczna w Belgradzie na dworcu głównym – niezbyt miła i niezbyt kompetentna. Nigdy nie zapomnę szoku malującego się na twarzy kobiety w okienku i jej oczu mówiących „Zwariowałaś? Czemu chcesz iść akurat tam? na moje „I would like to go to Zemun, how do I get there?” Po czym okazało się, że to najciekawsza dzielnica Belgradu, a widok na miasto stamtąd jest niesamowity.^^
4. Transport publiczny w Belgradzie jest ZABÓJCZY. Nie ma normalnych biletów jednorazowych, kupuje się specjalną kartę, na której znajduje się pewna kwota pieniędzy (można ją doładowywać) i przy każdym wejściu do środka transportu przykłada się ją do specjalnego czytnika, który pobiera odpowiednią kwotę z karty i pokazuje stan konta. Nie muszę dodawać, że taki system nie pozwala na jeżdżenie z przesiadkami na tym samym bilecie – za każdym razem po zmianie środka lokomocji należy zapłacić. Lekarstwem na to nie jest jednak podróż taksówką – a przynajmniej nie w Belgradzie. W reszcie Serbii stawki taksówkarzy są dość niskie, ale stolicy to nie dotyczy. Na dodatek pełno jest tam różnych naganiaczy i oszustów polujących na naiwnych turystów.
5. W stolicy Serbii obowiązuje marszrutowy rozkład jazdy autobusów. Co to oznacza? Nie ma konkretnych godzin odjazdu, z tablic dowiadujemy się co ile minut autobus/tramwaj poszczególnych linii powinien się pojawić na przystanku o różnych porach dnia. 
6. Śmieci, śmieci i jeszcze raz ŚMIECI. I to mimo obecności sprzątaczy, którzy ciągną za sobą zielone pojemniki na odpady i są zobowiązani do sprzątania ulic. Kiedy byłam w Belgradzie po raz pierwszy w trakcie tego pobytu, miasto mnie zauroczyło. Po czym pojawiłam się tam po raz drugi i okazało się, że stało się to tylko i wyłącznie dlatego, że śmieci były ukryte pod śniegiem.^^
7. Co do śniegu – nie liczcie na to, że ktoś będzie odśnieżał w Serbii ulice, nie wspominając już o chodnikach. Tubylcy mówią, że dzieje się to tylko wtedy, gdy białego puchu jest więcej niż metr. ;)
8. W Serbii policja jest wszechobecna. Na ulicy często mijają cię patrole, policjantów widuje się także w restauracjach i w autobusach (dalekobieżnych!). Mój pierwszy stróż prawa widziany w Serbii? W autobusie z lotniska do Belgradu. ;)
9. Napojem narodowym jest… rakija – czyli mocna wódka. Jedyna słuszna to ta pędzona w domu – żeby jej spróbować, musicie znaleźć sobie serbskich przyjaciół albo… pójść na targ i zupełnie legalnie kupić ją od jednego ze sprzedawców. :)
10. I na koniec niewielki szczegół, ale za to jak bardzo irytujący – normą jest, że w hotelach na cały pokój jest tylko jeden kontakt. I kiedy mówię „jeden”, mam na myśli „jeden” – nie liczcie na to, że w łazience będzie drugi. ;)