Zaczęło się od śniegu - który od samego rana padał grubymi płatkami powoli, ale uporczywie, zasypując każdy wolny centymetr kwadratowy płaskiej powierzchni. Jednym słowem, i tym razem moja podróż dopełniła się dzięki anomalii pogodowej. ;) Nie mogliśmy sobie pozwolić na marnowanie czasu, więc mimo niesprzyjającej aury wyszliśmy z hostelu i...
... zaczęliśmy od śniadania. :) Burek (rodzaj podłużnego ciasta z nadzieniem sera lub mięsa zawinięty w ślimaka) popijany jogurtem Tihomir zareklamował nam jako typowe serbskie śniadanie. Przy tej okazji warto dodać, że Serbowie często jedzą swój pierwszy poranny posiłek nie w domu, a w jednej z licznych piekarni (po serbsku "pekara" xD), które mieszczą się na każdym rogu.
Po pożywnym śniadaniu nabraliśmy sił, żeby walczyć z zawieją i ruszyliśmy w miasto...
... by dotrzeć do Muzeum Historii Jugosławii. Miałam tam okazję poznać bliżej historię tego państwa oraz... udzielić wywiadu dla lokalnej telewizji. :D
Muzeum składa się jeszcze z dwóch budynków, do których tego dnia trzeba było przedzierać się przez zaspy. ;)
Pierwszy z z nich to Dom Kwiatów, czyli Mauzoleum Marszałka Tito. Oprócz jego grobu znajdziemy tam...
... liczne pałeczki sztafetowe przekazywane mu przez różne organizacje i osoby prywatne z okazji każdych urodzin.
Drugi z nich to miejsce, w którym zgromadzone są prezenty, które otrzymał dyktator. Oprócz tradycyjnych bałkańskich przedmiotów można tam było znaleźć też kostiumy karnawałowe z Meksyku czy laleczki porcelanowe w łowickich strojach. ;)
Po wyjściu z muzeum okazało się, że śnieg wciąż padał. Niezrażeni tym udaliśmy się z powrotem do centrum.
Serbskie Ministerstwo Obrony Narodowej po bombardowaniu przez NATO w 1999 roku. Szczerze mówiąc, osobiście nie dostrzegłam zbyt wielu śladów po wojnie, ale Tihomir skwitował moją uwagę na ten temat, mówiąc, że jestem ślepa. ;)
Poniżej budynki i sytuacje widziane po drodze do...
... Cerkwi św. Sawy. Jest to jedna z największych świątyń prawosławnych na świecie...
... ale jej wnętrza wciąż nie są dokończone...
... dlatego w samym środku kościoła mogliśmy zobaczyć ciężarówkę. :D
Następnie udaliśmy się na obiad...
... który wyglądał tak. Gdyby ktoś z was wybierał się kiedyś do Serbii, polecam zamawianie w restauracjach jednej porcji i dzielenie się nią ze swoim towarzyszem. ;]
Następnie udaliśmy się na deser do innego miejsca, podziwiając po drodze takie widoki. ;)
A poniżej nasz cel. Chimney cake jest zdecydowanie moim ulubionym belgradzkim posiłkiem. :D Robi się je zawijając ciasto dookoła drewnianego drąga, piecze się w rożnie, a następnie macza w czekoladzie i obsypuje dodatkami w zależności od życzenia klienta (herbatnikami, różnymi rodzajami orzechów, cynamonem, wiórkami kokosowymi itd.).
A na koniec - śmietnikowa niespodzianka w miejscu, gdzie serwowali Chimney cake. "Danke!" :D