Drugiego dni wybrałyśmy się do Bremerhaven - czyli nadmorskiej miejscowości będącej portem Bremy. Miasto to (oprócz ogromnego portu, oczywiście) może poszczycić się zdumiewającą ilością turystycznych atrakcji jak na swoje niewielkie rozmiary (ok. 100 000 mieszkańców). Jak już pisałam, moim zdaniem, to spisek Deutsche Bahn, które nie pozwoliły na budowę tych muzeów w Bremie, żeby móc trzepać kasę z biletów (dzienny kosztuje ok. 20 euro). My dojechałyśmy do Bremerhaven prosto z Oldenburga autobusem podmiejskim, którego trasa... wiodła przez autostradę. Witamy w Niemczech. :) Sam przejazd był też dość ciekawy, bo za oknem migały obrazy iście holenderskie - krowy, krowy i jeszcze raz krowy. ;) Ale w sumie nie ma się czemu dziwić, bo z Oldenburga i Bremy do Holandii to tylko rzut beretem.
Po wyjściu z autobusu powitał nas taki oto widok. Imponujące, prawda? :) Z kolejnego posta dowiecie się, co to za budynki. ;)
Następnie naszą uwagę zwróciła wieża miejscowego kościoła, więc udałyśmy się w jego stronę. Niestety, okazało się, że był zamknięty. Za to miałyśmy okazję podziwiać kolejny Weinachtsmarkt w budowie...
... gdzie kręciło się sporo Mikołajów. ;)
Następnie udałyśmy się w stronę zoo, które miało być naszym pierwszym przystankiem. Po drodze mijałyśmy jedno ze słynniejszym muzeów w Bremerhaven - Deutsches Auswandererhaus, czyli Muzeum Emigracji Niemieckiej.
Na bruku przy nim wyryto nazwiska niektórych emigrantów, rok ich wyjazdu oraz cel podróży. To nazwisko wygląda znajomo, prawda? ;)
A tak wygląda właśnie Zoo am Meer, czyli w wolnym tłumaczeniu "Zoo na brzegu morza".
Przy kasie znajdowała się taka zabawna karteczka informująca o możliwości wypożyczenia parasola. Jak już mówiłam, ten region Niemiec słynie z częstych deszczów. ;)
Tak zoo wyglądało od środka.
A tak zwierzątka je zamieszkujące. To, co podobało mi się najbardziej, to fakt, że wszystkie były tam, gdzie miały być - na swoich wybiegach. Nie tak jak zazwyczaj w ogrodach zoologicznych, kiedy widzi się ledwie połowę zgromadzonych okazów, bo zwierzęta się gdzieś chowają.
Przy tej foce spędziłam sporo czasu, bo była naprawdę niesamowita! Zachowywała się tak, jakby chciała się ze mną bawić w aportowanie swojej kosmatej zabawki i wyrażała duże zainteresowanie moim foliowym workiem na aparat. :)
W zoo były też świetne tabliczki, np.: "Proszę nie zabierać psów do groty pum - psy i koty nie znoszą siebie nawzajem".
Były też tabliczki informujące, co stało się z danym zwierzęciem, jeśli akurat nie było go na wybiegu ("Drogi zwiedzający/Droga zwiedzająca! Jeśli nas tu nie widzicie, jest nam za zimno i znajdujemy się w pawilonie. Mogą nas jednak państwo zobaczyć ze sklepiku z pamiątkami."
A to już tabliczki przy królikach. Od lewej "Nie wyciągać zwierząt", "Nie przechodzić przez ogrodzenie" i "Nie karmić zwierząt".
A na koniec, po całym tym wyliczeniu zakazów - najsłodsza tabliczka świata, czyli... "Ale proszę pogłaskać". :DDD
Translation
On the next day we went to Bremerhaven. It turned out it's exteremely iteresting city even if it's not very big. The museums there are amizing! We started with the Zoo am Meer and admired many beautiful animals. :)