czwartek, 22 listopada 2012

Prawie cztery miesiące w Berlinie.

Jako że nie robiłam ostatnio nic, co owocowałoby materiałem zdjęciowym na bloga (co absolutnie nie oznacza, że nic nie robiłam. Oddałam się po prostu rozrywkom kulturalnym - czyli takim, gdzie nie chodzi się z aparatem ;) ), czas na kolejną porcję zabawnych faktów. Poprzednie edycje znajdziecie tu, tu i tu.

Fakt 1.
Podróżując komunikacją miejską w Berlinie, człowiek ma wrażenie, że miasto to różni się czymś nieuchwytnym od polskich miast. Myślałam nad tą różnicą i myślałam, długo nie mogłam jej zlokalizować, aż w końcu zrozumiałam, co podpowiadała mi moja podświadomość - w Berlinie brakuje starszych ludzi! W Polsce pasażerowie komunikacji miejskiej to dwie grupy ludzi: uczniowie i studenci oraz emeryci i renciści. Natomiast w stolicy Niemiec są to: turyści i młodzi berlińczycy. Starszych ludzi nie widać też tutaj zbyt wielu na ulicach i naprawdę nie mam pojęcia, gdzie oni się podziewają. Zwłaszcza, że Niemcy mają jeden z niższych przyrostów naturalnych w Europie, a ich społeczeństwo nieubłaganie się starzeje, o czym non-stop trąbią tutejsze media. ;)
Fakt 2.
Ale jeśli już widzi się gdzieś tutaj starszych ludzi, to zazwyczaj opierają się oni na bardzo zmyślnym urządzeniu, czyli połączeniu balkonika z wózkiem zakupowym. Szczerze mówiąc, trudno spotkać tutaj emeryta, który nie miałby ze sobą tego wynalazku. ;) A wygląda to-to mniej więcej tak. ;)
Fakt 3.
Skoro już jesteśmy przy wózkach... okropnie irytuje mnie to, że Niemcy mają zwyczaj porzucać je na przykład... pod blokiem po odbyciu z nimi całej drogi ze sklepu do mieszkania (żeby nie musieć nosić ciężkich toreb). Albo do najbliższej tacji S-Bahnu, jak to ma miejsce przy Ikei w Tempelhofie - cała droga do dworca usiana jest wózkami zakupowymi... ;/
Fakt 4.
Inna rzecz, która działa mi na nerwy, to spam w skrzynce pocztowej. Jak wiadomo, jako użytkowniczka Postcrossingu, mam zwyczaj sprawdzać ją codziennie. Niestety, jak już pisałam tutaj, rzadko znajduje w niej kartkę - codziennie natomiast opróżniam ją z tony ulotek reklamowych, darmowych gazetek (dostajemy 2 różne dzielnicowe i 3 miejskie!) i kuponów zniżkowych do okolicznych pizzeri. W Polsce też dostaje się dużo zbędnej makulatury, ale zdecydowanie nie aż tyle.
Fakt 5.
Jadąc U-Bahnem, zawsze podziwiam ludzi czytających podczas podróży gazety codzienne. Ich format jest dwa razy większy niż w Polsce, co jest dość niewygodne w metrze i prowadzi czasem do komicznych sytuacji. ;)
Fakt 6.
Komunikacja miejska w Berlinie jest zazwyczaj wychwalana pod niebiosa (no, przynajmniej przez turystów. Berlińczycy raczej nie wypowiadają się o niej ostatnio zbyt pochlebnie - kto zna niemiecki więcej przeczyta tu), ale mnie działa na nerwy to, że rozkład jazdy poszczególnych linii nie jest do siebie dopasowany pod względem przesiadkowym. Na przykład, kiedy jechałyśmy na pewną stację benzynową, żeby złapać Mitfahrgelegenheit podczas naszej wycieczki do Rostocku, strona internetowa BVG (czyli berlińskiego MPK ;) ) pokazała nam dość nietypowe połączenie, ale idealne czasowo, więc zdecydowałyśmy się je wybrać. Według rozkładu miałyśmy mieć dwie minuty na przesiadkę na jednej ze stacji... po czym okazało się, że jakimś cudem na nią nie zdążyłyśmy, mimo że do pokonania były tylko jedne krótkie schody i musiałyśmy czekać 10 minut na kolejny pociąg, przez co oczywiście przybyłyśmy na miejsce spóźnione. Notoryczne jest też to, że podczas wieczornych podróży Ringiem muszę biec na przesiadkę do metra linii U5 na Frankfurter Allee, bo inaczej znów muszę czekać 10 minut albo dojeżdżam tam S-Bahnem i okazuje się, że następny pociąg jedzie tylko do połowy trasy U5, a dopiero kolejny dojeżdża do Hellersdorfu (mimo że ten pierwszy jest pociągiem przesiadkowym i to na niego zdążą wszyscy, którzy właśnie wysiedli z S-Bahnu, żeby przejść do metra).
Fakt 7.
Kolejną rzeczą, którą wszyscy chwalą jest standard pociągów w Niemczech - że wygodne, ekspresowe i czyste. Te zalety przysłaniają pewnie niektórym smutną prawdę o tutejszej kolei - większość pociągów jest notorycznie spóźniona. Nie jest to co prawda duża różnica czasu - maksymalnie 15 minut - ale przy tych cenach za bilety, nawet to 15 minut woła o pomstę do nieba. Opóźnienia te na dodatek nie są spowodowane przebudową trakcji jak w Polsce - po prostu są. Nie prościej byłoby więc po prostu wpisać to 15 minut do rozkładu i z głowy? Zawsze łatwiej przecież poczekać dłużej na jakiejś stacji niż bezskutecznie starać się nadrabiać stracony czas.
Fakt 8.
Skoro już o pociągach mowa - zazwyczaj podróżuje się tu w wagonach zbudowanych w stylu samolotowym, czyli bez przedziałów. Czym to skutkuje? Światło pali się w pociągu całą noc, nawet jeśli większość pasażerów stara się spać, a tylko jeden zapracowany biznesmen nerwowo wystukuje coś na swoim laptopie. ;)
Fakt 9.
Słynne lotnisko Berlin-Brandenburg, którego otwarcie co i rusz się przesuwa. Wszyscy berlińczycy, których znam, notorycznie nabijają się z tego opóźnienia (na przykład, ktoś spóźnia się na spotkanie. Komentarz: "I tak przyszedł przed otwarciem lotniska!"). Powstały też różne obrazki na ten temat i można kupić je w wersji pocztówkowej... w berlińskim zoo. :)
Fakt 10.
Ostatni punkt, to coś, co do czego zgadzają się wszyscy moi znajomi, którzy są obcokrajowcami i uczą się dopiero niemieckiego tak jak ja. Mianowicie... Niemcy tylko z rzadka używają sformułowania "alles klar", czyli "wszystko jasne" w jego oryginalnym znaczeniu. Najczęściej, kiedy zwracają się do ciebie tym zwrotem, stanowi on pytanie i oznacza "wszystko w porządku?". Każdy z moich znajomych wolontariuszy ma w zanadrzu przynajmniej jedną historię, kiedy z rozdziawionymi ustami zastanawia się po takim pytaniu, co ma być jasne, bo przecież nikt nic przed chwilą nie tłumaczył. ;) Oczywiście, moje językowe przygody to nic w porównaniu ze zmaganiami Dajany, która uczy się ormiańskiego, będąc wolontariuszką EVS w Armenii (o czym przeczytacie tu), ale czasem i w Niemczech bywa dość zabawnie pod tym względem. ;)


PS. A swoją drogą, to blogger mówi mi właśnie, że ten post jest 150. na blogu. Mała okrągła rocznica. ;)