środa, 31 lipca 2013

Mannheim.

Do Mannheim pojechałam tylko z dwóch powodów: najpierw mój kolega z liceum uczył się tu na Akademii Muzycznej i cały czas narzekał na miasto, a potem usłyszałam od kogoś, że to najpiękniejsze miasto w Niemczech. ;) Od pierwszej chwili, gdy tylko wyszłam z budynku dworca, w Mannheim dało się wyczuć niepokój. Na początku nie mogłam zlokalizować jego przyczyny, ale po chwili z oddali dobiegły mnie okrzyki i ujrzałam jakąś demonstrację. Z daleka nie mogłam rozpoznać, o co chodziło, ale potem spotkałam ją jeszcze raz w centrum - wyglądało mi to na protest w sprawie niepodległości Kurdystanu. Mimo tych pasjonujących przeżyć, okazało się, że w Mannheim nie ma nic ciekawego. Podobały mi się tylko okolice Wasserturm i śmieszny podział miasta na kwadraty - wszystkie ulice w śródmieściu zbudowano do siebie prostopadle (tak jak np. w Nowym Jorku) i nie noszą one żadnych nazw tylko numery (więcej na ten temat tu, ale po niemiecku). Na dodatek, w centrum udało mi się z łatwością znaleźć sklepy takie jak Lidl czy Norma - świadczy to o zupełnym upadku, bo zazwyczaj centra niemieckich miast są takich przybytków pozbawione, żeby okolicznym knajpom nie robić konkurencji. ;)

"Czy jest nas dużo?" - okazało się potem, że ta i tym podobne "konstrukcje" reklamują jakiś festiwal.
 Mannheim zapisze się w mojej pamięci jako miasto dziwnych reklam napojów alkoholowych - najpierw tureckie piwo promowane hasłem "100% czarnej muzyki, kalifornijska dyskoteka", a potem drink w puszce reklamowany sloganem "Tam gdzie jesteś, jest Acapulco". xDD Jako gratis śmietnik z napisem
"Przepędź smarkacza, utrzymujcie swoje miasto w czystości".
Wasserturm, przy której znajdował się fajny skwer z fontanną.
 Pierwsze spotkanie z demonstracją - z daleka.
 Zaraz potem ruszyłam okrężną drogą do centrum.
Po lewej - tabliczki z numerem kwadratu i numerami domów. ;)
 Rury Remontowe jak w Berlinie. ;)
 "Parkiet Popiela". ;)
Demonstracja - tym razem z bliska. ;)
 "To miejsce jest dla >>państwa<< zarezerwowane".
 Kolejny śmietnik ("Nie wyrzucaj tego! Lepiej oddaj to mnie!") i Coś. ;)
 "Miasto Mannheim. Życie w kwadracie".
 I na koniec - śmieszny rowerek widziany w okolicach dworca. ;)

poniedziałek, 29 lipca 2013

A dziś ruszam do...

W chwili, kiedy to czytacie, ja siedzę razem z koleżanką w Polskim Busie z Gdańska do Warszawy. Na miejsce docieramy ok. 13:30, a o 17:15 wylatujemy z Okęcia do Barcelony. Po kilku dniach spędzonych w stolicy Katalonii jedziemy do znajdującego się na północy Hiszpanii przy granicy z Francją Irun, skąd ruszamy na trwającą około miesiąca pieszą pielgrzymkę do Santiago de Compostela trasą Camino del Norte. Potem ruszamy (znów na pieszo) na brzeg oceanu do Finisterre, następnie do Porto w Portugalii (już autobusem ;) ), a stamtąd do Madrytu, skąd mamy lot powrotny. Życzcie mi więc: buen camino! :)



PS. Posty ze starych wypraw będą się dodawać! Relacja z drogi i wszelakie poradniki dopiero po powrocie. ;)
PS2. Czekając, możecie obejrzeć film "Droga życia". Od niego wszystko się zaczęło. ;)

niedziela, 28 lipca 2013

Heidelberg.

Gdy tylko wyszłam z domu, by wyruszyć w moją ostatnią podróż po Niemczech, zaczęło mi towarzyszyć poczucie ostateczności. Ostatnia nerwowa przejażdżka U-Bahnem w strachu, że nie zdążę na pociąg tak, jak to się stało podczas wycieczki do Frankfurtu, ostatni precel kupiony na dworcu, ostatnie mycie zębów w ciasnej pociągowej toalecie  pociągu Deutsche Bahn, a nawet… ostatnia 12-godzinna podróż z czterema przesiadkami. ;) Na dodatek jechałam przez Halle, Erfurt i Würzburg, więc wspomnienia z moich poprzednich wyjazdów ożywały. Natomiast Heidelberg przywitał mnie… totalnym brakiem tablic z nazwami ulic. ;) Miasto było śliczne, ale atmosfera jarmarku turystycznego i tłumy na ulicach skutecznie zniechęcały do zwiedzania. Nie wspominając już o młodych parach w pełnym rynsztunku, które można było spotkać co dwa kroki. Zupełnie nie mogłam się więc skupić na atrakcjach, a nawet zaczęłam tęsknić za zimowymi wycieczkami – w mroźne miesiące wszędzie było pusto i cicho, a człowiek w spokoju mógł się wpatrywać w zabytki bez bycia popychanym i potrącanym łokciami.

Takie coś wita wychodzących z heidelberskiego dworca głównego. ;)
Tekst po lewej jest za długi, żeby tłumaczyć go w całości, ale zasadniczo chodzi o to, że dusze są ze sobą powiązane i człowiek nie może mieć żadnych prywatnych myśli. ;)
W Heidelbergu też były gelato, ale wcale nie takie dobre. :( Nauczka na przyszłość - nie łasić się na pierwsze lepsze, tylko poszukać lepiej. A jak się nie znajdzie, to sobie odpuścić. ;)
Po drodze na starówkę.
Automat, w tkóym można było kupić gaz pieprzowy, gumy, batony i karty do telefonu. ;)
("Zakaz plakatowania")
Szparagi i szparagi, ile można?!
Gdzie turyści, tam i bezdomni...
Verpackungsmuseum, czyli... Muzeum Opakowań. :)
Stare kasy.
Maszyna do pakowania czekolady w sreberka. Brakowało tylko świstaka. ;)
Stare i nowe opakowania niemieckich marek.
Podróbki Coli też były. ;)
Według osób, które przygotowały wystawę w muzeum, TicTac i Toblerone to przykład dwóch marek, które swoje opakowania zaprojektowały perfekcyjnie. Dlaczego? Bo na przestrzeni lat nie wprowadziły praktycznie żadnych zmian. ;)
Po drodze do słynnego zamku.
A oto i on - oczywiście, w Remoncie. ;)
Jedna z ciekawszych młodych par, które spotkałam po drodze.
Na zamek wjechałam kolejką, ale okazało się, że to niepotrzebny wydatek (i czas spędzony na staniu w kolejce), bo na pieszo też można wejść.
("Z tego miejsca Goethe narysował w roku 1779 zniszczoną wieżę")
Na zamku znajduje się też Muzeum Aptekarstwa...
... oraz największa beczka do wina na świecie. ;)
I na koniec - droga powrotna na dworzec.
("Zakaz spożywania posiłków i picia napojów w sali wykładowej")