Drugi dzień mojego
pobytu w Badenii-Wirtembergii zaczęłam od krótkiej wycieczki do Ludwigsburga,
gdzie znajduje się jeden ze słynniejszych niemieckich pałaców. Nie zwiedzałam
całości, tylko dawną część mieszkalną. W cenie biletu była obowiązkowa
wycieczka z przewodnikiem i muszę powiedzieć, że była to świetna forma
zwiedzania – zwłaszcza, że pani zaciągała śmiesznie po szwabsku i kiedy
pokonała początkowe onieśmielenie mówiła ciekawie i z werwą. Szkoda tylko, że w
środku nie wolno było fotografować – dlatego zrobiłam tylko jedno nielegalne zdjęcie na
klatce schodowej przed wejściem do właściwych pomieszczeń, żeby dać wam pewien przedsmak. ;) Po wyjściu chciałam podjechać autobusem na dworzec, z którego
miał odjeżdżać mój pociąg powrotny, ale okazało się, że z powodu jakiejś
imprezy autobusy mają zmienioną trasę, musiałam więc ruszyć pieszo. Po drodze
zobaczyłam pana liżącego ze smakiem loda – jak wiemy, mam fizia na punkcie
włoskich gelato, a że lód rzeczonego pana wyglądał mi znajomo, postanowiłam rozglądać
się dookoła, czy nie uda mi się zlokalizować lodziarni, w której go kupił. No i
udało mi się, a jakże! W związku z czym
od razu porzuciłam postanowienie, że nie tykam lodów, póki nie wrócę do Włoch,
weszłam do środka i przepadłam, zobaczywszy lody w takich smakach jak mozarella
czy parmezan. Wzięłam ten drugi (okazało się, że jest to chyba jedyne słowo,
które Niemcy czytają oryginalnie, a nie po swojemu, więc kiedy powiedziałam „parmecan”,
sprzedawca spojrzał na mnie jak na idiotkę xD) i jeszcze jedną gałkę cytrynowo-bazyliową. Gdybyście byli kiedyś w Ludwigsburgu i nie wybierali się w
najbliższym czasie do Italii - polecam (adres tu)! Następnie wróciłam pociągiem
do Stuttgartu, udałam się na spacer po mieście i… rozczarowanie! Właściwie
obejrzałam wszystko w półtorej godziny, słynna wieża telewizyjna została
zamknięta z powodu braku właściwego zabezpieczenia przeciwpożarowego, muzeów Porsche
i Mercededesa nie chciałam oglądać, bo jakąś straszną fanką samochodów nie
jestem, a w podobnym muzeum byłam już w Monachium, co miałam więc robić? Skorzystałam
z tego, że zza chmur wyszło słońce i w towarzystwie tubylców ległam na trawkę
po pałacem. I tak przeleżałam tam dwie godziny, relaksując się w oczekiwaniu na
moją Mitfahrgelegenheit do Berlina. ;)
Kilka zdjęć z Bad Canstatt, dzielnicy Stuttgartu, gdzie mieszkała moja hostka. W Niemczech typowe jest to, że większość dużych miast jest zlepkiem dawnych mniejszych niezależnych miasteczek, więc często w dzielnicach można spotkać pomniejsze ratusze i ryneczki. Jest tak np. w Berlinie i Hamburgu.
A to już Ludwigsburg. Z zewnątrz...
... i nielegalne spojrzenia do środka (trzecie zdjęcie to wspomniana wyżej klatka schodowa).
Nie wiem, kto był taki inteligentny i zgodził się na plan zagospodarowania przestrzennego, który zezwolił na wybudowanie tego bloku w tle pałacu. ^^
Moje gelato. < 3
A to już Stuttgart - było tam zaskakująco wielu bezdomnych.
Okolice Ogrodów Pałacowych oraz Starego i Nowego Pałacu.
W tle widać wieżę telewizyjną.
("Wino to sztuka do picia")
W Stuttgarcie oprócz okolic Pałaców nie było nic ciekawego - nudne nowoczesne budynki i te same co wszędzie sklepy.
Ratusz - w konkursie na najbrzydszy ratusz w Niemczech mógłby spokojnie konkurować z tym w Bochum. ^^
Kto pamięta ten post z Monachium? Szyld tego sklepu odwoływał się do tamtejszego targu. ;)
Okazało się, że Łódź jest miastem partnerskim stolicy Badenii-Wirtembergii i jej herb widnieje na zegarze słonecznym w centrum miasta. :)
Główna ulica handlowa i jednocześnie główny deptak - Königstraße.
Znów pod pałacem...
... i dworzec główny. Obecnie cały Stuttgart wypełniają wlepki namawiające do protestów przeciwko planom jego modernizacji.