Ta dam! Oto Wandzia wraca po przerwie z postem z Ulm. Mimo że z Niemiec wyjechała już na stałe i obecnie radośnie siedzi sobie w łożku w pensjonacie u stóp Gorców, to na razie sporo ma jeszcze materiału zdjęciowego z kraju naszych zachodnich sąsiadów i oczywiście jest mocno do tyłu na blogu. Ale to nic nie szkodzi, bo przez cały sierpień jej nie będzie, a coś się tutaj przez ten czas dziać musi. ;)
Dlatego też dziś zaczynamy od od Ulm, czyli miasta w Badenii-Wirtembergii, które słynie z tego, że to właśnie tu urodził się Albert Einstein oraz tego, że znajdująca się tu katedra jest najwyższym chrześcijańskim budynkiem sakralnym na świecie. Mój osobisty hit? Szwabski dialekt niemieckiego, który każe mieszkańcom tych terenów zamieniać "s" w wyrazach na "sz". W życiu nie słyszałam nic tak komicznego. :D
W mieście oczywiście powitał mnie Remont. ;)
Po lewej pomnik upamiętniający miejsce, w którym przed wojną stał dom Einsteina, po prawej grupa ludzi w strojach ludowych z Remontem w tle.
Katedra z zewnątrz i wewnątrz.
No a potem postanowiłam wejść na szczyt wieży kościelnej. Do pokonania miałam 768 schodów (czyli prawie dwa razy więcej niż w Kościele Mariackim w Gdańsku, a już wtedy miałam wrażenie, że to ponad moje siły...)! Tym razem jednak poszło mi stosunkowo sprawnie, dzięki temu, że na wiosnę zaczęłam uprawiać jogging - a mimo to po zejściu z góry mocno trzęsły mi się kolana. ;)
Schody prowadzące na szczyt. Wydeptane, ale nie aż tak jak te w Geghardzie w Armenii. Chyba ormiańscy mnisi pokonują więcej kilometrów od chrześcijańskich pielgrzymów. ;)
Widoki z okien po drodze.
Gargulce. Przypominały mi bohaterów disney'owskiego "Dzwonnika z Notre Dame". ;)
Drogę można było podzielić sobie na trzy części, bo po drodze na szczyt znajdowały się dwie platformy widokowe. Poniżej ostatni etap trasy - po tak wąskich schodach, że wyminięcie się osób idących w dwóch przeciwnych kierunkach było prawie niemożliwe. ;)
A to już widoki z góry. Podobno przy dobrej pogodzie z wieży można dostrzec nawet Alpy Szwajcarskie. ;)
A oto Wandzia na Szczycie Świata. ;)))
Oczywiście, nie mogło zabraknąć kłódek. ;)
Ten napis troszkę mnie przeraził. Pięknie było u góry, ale nie chciałabym tam zostać na zawsze. ;)
Na szczęście okazało się, że w dół prowadzą po prostu inne schody. Zeszłam więc nimi, na pożegnanie rzucając ostatnie spojrzenie w górę na katedrę. A potem ruszyłam dalej. Dokąd? O tym w następnym odcinku. ;)