piątek, 2 sierpnia 2013

Saarbrücken.

Powiedzmy sobie szczerze - do Saarbrücken pojechałam tylko po to, żeby zaliczyć mój szesnasty niemiecki kraj związkowy, bo tylko Saarlandu brakowało mi do kolekcji. ;) Gdzieś tak w listopadzie zeszłego roku wpadłam na pomysł, żeby pojawić się przynajmniej raz w każdym z bundeslandów i od tego czasu konsekwentnie realizowałam ten cel. Od razu jednak odrzuciłam pomysł jechania do Saarlandu, bo to kraj malutki, niezbyt ciekawy (oprócz Saarschleife, ale żeby tam dojechać bez samochodu ani rusz) i nijak nie było mi tam po drodze. Będąc jednak w okolicach Heidelbergu i Mannheim, skąd nie było już tak daleko, wciąż znajdując się w szponach wspomnianego już wcześniej uczucia ostateczności oraz posiadając bilet całodzienny na kolej, postanowiłam jednak rzutem na taśmę udać się do Saarbrücken. I nie żałuję tej decyzji, bo w sumie podobało mi się tam bardziej niż w Mannheim. A zaczęło się od podróży pociągiem z ludźmi umazanymi kolorowymi proszkami - najwyraźniej gdzieś w okolicy miały miejsce obchody holi. ;) Następnie pospacerowałam trochę po mieście (wszystkie knajpy pełne! Uroki jednej z pierwszych ciepłych sobotnich nocy w tym roku), a potem w oddali usłyszałam wybuchające fajerwerki, więc szybkim krokiem udałam się w tamtą stronę (po drodze mijając gruzińską restaurację "Tbilisi"), ale niestety nie udało mi się zdążyć. Ruszyłam więc na koniec do zamku znajdującego się po drugiej stronie rzeki, po drodze mijając tłumy Francuzów - tym samym oświadczam, że dało się już tam odczuć bliskość granicy z Francją. ;) Sama miałam przygodę z jedną "żabojadką", która nie mówiła ani po angielsku, ani po niemiecku, ani po polsku i próbowała uzyskać ode mnie wskazówki, jak gdzieś się dostać - niestety, w języku "machanym" też nie mówiła, więc poszła w przeciwną stronę niż jej pokazywałam. xD

Zaczęłam od dworca...
... powoli zagłębiając się w miasto.
Ratusz...
 ... i centrum.
 
Wspomniana wyżej restauracja "Tbilisi". ;)
Widoki z mostu prowadzącego na zamek.
Na jego dziedzińcu.
Akurat odbywało się tam sprzątanie po fajerwerkach, które przegapiłam.
I na koniec: więcej widoków na miasto - tym razem z wzgórza zamkowego.