Moja chętka na sztukę uliczną nie została zaspokojona po wizycie na El Rastro, postanowiłam więc przyjrzeć się sprawie jeszcze raz i dokładnie ją wygooglać. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że wystarczyłoby, gdybym zboczyła trochę z trasy, wędrując między straganami największego pchlego targu w stolicy Hiszpanii, i weszła w którąś z bocznych uliczek, a już znalazłabym się w sercu madryckiej alternatywy. Mowa tu o dzielnicy Lavapiés. Okazało się, że ta okolica to taki Kreuzberg w Madrycie - centralne położenie, stosunkowo niskie czynsze i duża liczba imigrantów sprawiły, że wprowadziło się tu wielu artystów. A przynajmniej wielu jak na madryckie warunki, bo muszę przyznać, że ogólnie byłam dość rozczarowana, gdyż hiszpański street art nie może się równać niemieckiemu. Na koniec spaceru odnalazłam jednak i squat, i alternatywną galerię sztuki, i halę targową, gdzie akurat odbywała się potańcówka - dlatego będąc w Lavapiés zdecydowanie trzeba przespacerować się Calle Embajadores i uważnie rozglądać na boki. ;)
Lavapiés.
Może i rodzice czytają postępową lewicową literaturę, ale syn musi mieć koszulkę Messiego i już. ;)
Tłumy w okolicach El Rastro.
Hala targowa na Calle Embajadores, gdzie sprzedawano książki na kilogramy...
... i gdzie właśnie trwała potańcówka. ;)
A na koniec Tabacalera, czyli galeria sztuki...
... i squat w jednym. :)