sobota, 14 czerwca 2014

Dzień 27. Miraz - Sobrado dos Monxes (26 km).

Z "Dziennika podróży":
27.08.2013
Rano jemy śniadanie w Miraz przygotowane przez tamtejszych hospitaleros i umacnia się nasza opinia, że jest to jedno z fajniejszych schronisk na trasie. Nie wiemy tylko, dlaczego pracujący tam wolontariusze są tacy zestresowani. Chyba niezłe przeboje zdarzały im się z niektórymi pielgrzymami. ;) Wyruszamy w drogę o siódmej rano, a mimo to nadal jest ciemno - za to później mamy okazję zobaczyć przepiękny wschód słońca. Po drodze natykamy się na jedną z oznak słynnego kryzysu finansowego - przechodzimy obok budowy drogi, gdzie nic się nie dzieje, mimo że miała się ona zakończyć ponad pół roku temu. Strzałka dla pielgrzymów w jej okolicy zbudowana jest... z kawałków drewna przyciśniętych do ziemi kamyczkami. :D Potem idziemy i idziemy, aż wreszcie dochodzimy do Sobrado. Tamtejsze albergue znajduje się w niesamowicie klimatycznym klasztorze. Tyle tylko że nie można go opuszczać w godzinach od 14:00 do 16:30, bo mnisi wtedy się modlą i drzwi są zamknięte. :D Ten czas wykorzystujemy więc na zwiedzenie kościoła, który jest naprawdę niezwykły. Potem robimy zakupy w miejscowym sklepie i odnajdujemy w nim... ciasteczka z polskimi napisami! Oczywiście je kupujemy, a potem zajadamy ze smakiem - praktycznie natychmiast po wyjściu ze sklepu. ;) Po powrocie do albergue zabieramy się do gotowania obiadu, podziwiając przy okazji znajdującą się w kuchni instalację artystyczną (dość kiczowatą) - spory krzyż na fioletowym tle z namalowaną na dole strzałką. Mamy też okazję obserwować, jak jakiś Hiszpan robi sobie przy niej zdjęcie, udając Jezusa. Potem wracamy do sypialni, a tam... czuć piwo, bo okazało się, że w międzyczasie dokooptowano do nas dwóch łebków, których spotkałyśmy już w Miraz. Wyglądają jak margines społeczny i tak też się zachowują, więc mamy nadzieję, że chociaż nie będą rozrabiać w nocy. Wieczorem idziemy na nieszpory, a potem kładziemy się do łóżek i zasypiamy.
***

Spotkani na Camino
Dwie Czeszki - poznałyśmy je w Baamonde i zagadałyśmy, bo usłyszałyśmy jakieś słowo brzmiące podobnie do polskiego, a po chwili okazało się, że to nasze sąsiadki z południa. Dziewczyny były bardzo miłe, tylko trochę małomówne. Kuzynki, drogę zaczęły w... Santiago. :) Przyleciały tam samolotem z Pragi, wzięły credencial z pierwszą pieczątką i ruszyły autobusem do swojej pierwszej miejscowości na trasie. W międzyczasie spały też w Vilalbie i stwierdziły, że tamtejsze futurystyczne albergue jest strasznie brudne i pełno w nim much. ;)


Po ciemku...
 ... i o wschodzie słońca.
 Po drodze.
 Po wejściu do Sobrado klasztor był widoczny z daleka.
Zwiedzanie kościoła.
 Dziedziniec klasztoru.
 Najbardziej udany zakup na szlaku. ;)
 A na koniec - jaszczurka wygrzewająca się na słońcu na klasztornym dziedzińcu. ;)