Z "Dziennika podróży":
16.08.2013
Śpimy trochę dłużej niż zwykle, a potem opuszczamy nasze schronisko-strych (bo tak właśnie wspominam albergue w Piñeres :) ) i ruszamy do La Isli. Idziemy nie za szybko, rozkoszując się drogą. W międzyczasie mija nas cała hiszpańska rodzina (mama, tata, trójka dzieci i babcia :) ) i każdy jej członek po kolei mówi nam "hola". :D Po chwili wychodzimy z lasu prosto na parking przy plaży i naszym oczom ukazuje się... młody chłopak z dredami pracujący tam jako parkingowy, który właśnie gra coś na gitarze i cicho nuci. Kochany, przerywa na chwilę grę i poleca nam ładniejszy nieoznakowany wariant trasy prowadzący przez pastwiska na brzegu klifu. Mówi nawet po angielsku! ;) Gdy dochodzimy do La Isli okazuje się, że... w albergue już od 12:30 nie ma miejsc. We wiosce jest też drugie, prywatne, ale drogie - o tym wszystkim informuje nas starszy pan, mąż seniory Angelity, która prowadzi schronisko i wygląda na kobietę-instytucję w tej wiosce. On jest dla nas miły, z uśmiechem wbija nam pieczątki do credenciali, ale ona, na wieść o tym, że nie pójdziemy do następnej miejscowości, tylko po prostu prześpimy się w namiocie na klifie, wygląda na oburzoną. No cóż, nie można zadowolić wszystkich. ;) Ruszamy więc na zwiady, żeby poszukać dobrego miejsca na nocleg, a potem lądujemy na plaży. Spotykamy tam Rodriga oraz Aitora i okazuje się, że nawet dla nich nie było miejsca w schronisku, więc zaczynamy węszyć przekręt, bo chłopaki mają takie tempo, że wszędzie docierają co najmniej dwie godziny szybciej niż reszta peletonu. ;) Ja oczywiście nie mogę odmówić sobie kąpieli, mimo dość kiepskiej pogody, ale Dosia zostaje na brzegu. Potem spotykamy Pabla i Friedricha, którzy dotarli na miejsce jeszcze później niż my - też nie mają gdzie spać, więc opowiadamy im o naszej miejscówce na klifie, a oni postanawiają do nas dołączyć. Dosia planuje z nimi wyprawę do schroniska Angelity, żeby się umyć (ja przecież kąpałam się już w morzu, nie? ;) ), ale najpierw ruszamy do sklepu na zakupy, a po drodze mamy okazję podziwiać przygotowania do festynu, który najwyraźniej ma odbyć się dziś wieczorem. Potem Dosia rusza z chłopakami do schroniska, a ja spisuję te notatki... i znów jakiś ptak się na mnie wypróżnia. Najwyraźniej takie już moje szczęście w Hiszpanii - albo srają na mnie ptaki, albo nie mam gdzie spać, albo jedno i drugie naraz. ;)
***
Spotkani na Camino
Monika i Chrystyna - Polka i Ukrainka, które... poznały się na EVS-ie w Hiszpanii, w jakiejś miejscowości w okolicach Santiago de Compostela. :) Potrafiły wyjść ze schroniska o piątej rano, żeby tylko złapać łóżko w następnym i nie szły całej trasy tylko fragment w Asturii, a potem miały podjechać autobusem do miejscowości na 100 km przed Santiago i stamtąd ruszyć dalej - bo za taki dystans dostaje się Compostelę.
***
Spotkani na Camino
Monika i Chrystyna - Polka i Ukrainka, które... poznały się na EVS-ie w Hiszpanii, w jakiejś miejscowości w okolicach Santiago de Compostela. :) Potrafiły wyjść ze schroniska o piątej rano, żeby tylko złapać łóżko w następnym i nie szły całej trasy tylko fragment w Asturii, a potem miały podjechać autobusem do miejscowości na 100 km przed Santiago i stamtąd ruszyć dalej - bo za taki dystans dostaje się Compostelę.
Po drodze.
Po prawej Królowa Asturii, czyli Matka Boska z sanktuarium w Cavadondze.
Ribadesella i tamtejsza dziwna mgła. ;)
Gdzieś dalej po drodze.
Droga po klifie polecona przez parkingowego-gitarzystę. :)
La Isla. Zwróćcie uwagę na horreos, czyli typowe dla Asturii spichlerze. ;)
I na koniec - widoki z miejsca, w którym spałyśmy. ;)