Rano przyjeżdżamy do Paryża z Londynu i udajemy się do La Defense - dzielnicy biurowej z ciekawą nowoczesną architekturą. Stamtąd ruszamy spacerkiem w stronę Łuku Triumfalnego, a kiedy do niego docieramy, wdrapuję się na jego szczyt. Szkoda, że był akurat w remoncie, bo widok na Wieżę Eiffela się przez to skiepścił. ;) Potem idziemy wzdłuż Pól Elizejskich i zwiedzamy elegancki Paryż - zahaczamy też o Madeleine i Operę, jednak to oblicze miasta nie bardzo przypada nam do gustu. W planie było spróbowanie makaroników w słynnej cukierni Ladurée, ale kiedy okazuje się, że za sztukę trzeba zapłacić prawie 2 euro, czyli dwa razy więcej niż w innych miejscach, postanawiamy sobie odpuścić. ;) Po odpoczynku w Ogrodach Tuileries ruszamy w stronę Wieży Eiffela, która była ostatnim punktem programu tego dnia. Na górę wchodzę sama (schodami, bo to jedyna sensowna opcja cenowa) i nie mogę nadziwić się temu, że Wieża z bliska wcale nie jest szara, tylko... brązowa. :) Potem ruszamy na poszukiwania mieszkania couchsurferki, u której miałyśmy spać i w tym momencie pragnę odnotować, że zrobiła nam na kolację najlepsze crepsy, jakie jadłam w życiu. :) Następnego dnia bladym świtem łapiemy autobus na lotnisko, gdzie przy kontroli bezpieczeństwa wychodzi na jaw, że przewożenie sera camembert w bagażu podręcznym jest zabronione. Zgodnie z zasadą "klin klinem" zjadam go więc niespiesznie pod uważnym okiem ochroniarzy, a potem już bez większych przygód wsiadamy do samolotu i lądujemy w Polsce. :)
La Defense.
Łuk Triumfalny i widoki stamtąd. :)
Okolice Madeleine.
Wieża Eiffela.
I na koniec - zdjęcie dzielnego gołębia na drugim piętrze Wieży. ;)))