Dzień zaczęłyśmy od śniadania w hostelu [ tu następuje moment, w którym wychwalam go pod niebiosa i wyśpiewuję peany na jego cześć. :) Hostel nazywa się "The Monkeys in the Trees" i wygląda na to, że należy do Polaków. ;) Jest trochę daleko od centrum (ale nie jakoś bardzo, londyńskim metrem przecież wszędzie jest blisko, a do Hyde Parku można sobie zrobić miły spacer przez Notting Hill ;) ), ale za to bardzo tani, a w cenę na dodatek wliczone jest śniadanie - i to szwedzki stół! Dodam jeszcze tylko, że na dole jest prawdziwy angielski pub i już możecie lecieć rezerwować łóżka ;)], a następnie ruszyłyśmy na wschód miasta. Byłyśmy na Columbia Road Flower Market (dziki tłum, ale warto, w życiu nie widziałam targu, gdzie sprzedawcy staraliby się nawzajem przekrzyczeć, wywrzaskując swoje oferty, a tam tak było), zjadłyśmy bajgla w słynnej piekarni przy Brick Lane 159 (te z łososiem i serkiem, pycha! I nie należy bać się kolejki, bo bardzo szybko się przesuwa ;) ) i oczywiście pokręciłyśmy się wśród straganów na Brick Lane Market. Stamtąd ruszyłyśmy przez Tower Bridge na drugą stronę Tamizy, potem wróciłyśmy do City (dość abstrakcyjne przeżycie w niedzielę, o ilości ludzi, która tam pracuje, świadczyły tylko kosze na śmieci wypchane kubkami po kawie na wynos) i dzień skończyłyśmy w Museum of London. Świetne miejsce, naprawdę warto się tam wybrać - nie miałam pojęcia, że słynne czerwone budki telefoniczne według oryginalnego projektu miały być zielono-srebrne, ale stwierdzono, że kolor musi być bardziej rzucający się w oczy, żeby nie powodować zagrożenia na drodze). Potem przeszłyśmy tylko Millenium Bridge, żeby obejrzeć sobie widok na nocną Katedrę Św. Pawła oraz City i ruszyłyśmy z powrotem do hostelu. :)
I < 3 wschodni Londyn (i kłódki zakochanych na... płotach otaczających plac budowy). :D
Tower Bridge i okolice.
City.
I na koniec - widok na miasto po zmierzchu. :)