Z "Dziennika podróży":
15.08.2013
Znów wstajemy o 5 rano - Dosi jest zimno, więc nie może już spać. Pakujemy namiot, jemy śniadanie na ławeczce pod kościołem (mafii już nie ma ;) ) i wyruszamy w drogę. Postanawiamy skrócić dzisiejszą trasę i dojść tylko do Piñeres de Pría. Po pierwsze, dlatego że niewyspanej Dosi źle się dziś idzie (kryzys dwóch tygodni na Camino? ja swój przeżywałam wczoraj), a po drugie, chętnie przejdziemy jeszcze kawałek szlaku z naszymi znajomymi, których wczoraj zostawiłyśmy w tyle. Postanawiamy zdać się na los - lub podjechać w przyszłości pociągiem. ;) Pokonawszy ostanie wzniesienie (naprawdę nigdy nie zrozumiem, czemu schroniska zawsze musiały być na szczycie jakiegoś wzgórza... :D), docieramy do albergue, które, mimo że już od pół godziny powinno przyjmować pielgrzymów, jest zamknięte. Musimy cofnąć się na dół, do prywatnego pensjonatu, które mijałyśmy na początku wioski, bo to tam mają klucz - na szczęście nie musimy znów pokonywać wzniesienia, bo hospitalera zabiera nas na górę swoim samochodem. Po jakimś czasie pojawia się Elizabeth, pytamy ją o chłopaków, a ona informuje nas, że zostali w schronisku na dole, więc po kąpieli i zrobieniu prania idziemy ich odwiedzić. Zastajemy tylko Rodriga i Aitora, który kiepsko się czuje i nie wychodzi z łóżka - czyżby też cierpiał na kryzys dwóch tygodni na Camino? ;) Gadamy z nimi przez chwilę, a potem wracamy do siebie - od progu witają nas głośne krzyki Pabla, który, usłyszawszy od hospitalery, że w schronisku na górze śpią dwie Polki, od razu zdecydował, że też będą tam spali z Friedrichem. Spędzamy niesamowicie miły wieczór, leżąc na słońcu, rozmawiając i wpatrując się w majestatyczne Picos de Europa, na które mamy niesamowity widok z trawnika przed albergue.
***
Spotkani na Camino
Aitor - najlepszy kumpel Rodriga, którego poznał gdzieś na początku trasy i od tamtego czasu są nierozłączni. Nie mówi prawie po angielsku, ale nie przeszkadzało nam to grać wspólnie w Jengę w Bezanie - ograł Dosię i mnie trzy razy, a potem stwierdził, że więcej już się nie będzie z nami bawił, bo szczęście wreszcie przestanie mu dopisywać. Aitor jest bardzo wysportowany i biega w maratonach - chyba tylko dzięki temu jest w stanie wytrzymać szalone tempo, które zawsze narzuca Rodrigo podczas marszu. Poza tym, pochodzi z Kraju Basków i zna język baskijski.
Aitor - najlepszy kumpel Rodriga, którego poznał gdzieś na początku trasy i od tamtego czasu są nierozłączni. Nie mówi prawie po angielsku, ale nie przeszkadzało nam to grać wspólnie w Jengę w Bezanie - ograł Dosię i mnie trzy razy, a potem stwierdził, że więcej już się nie będzie z nami bawił, bo szczęście wreszcie przestanie mu dopisywać. Aitor jest bardzo wysportowany i biega w maratonach - chyba tylko dzięki temu jest w stanie wytrzymać szalone tempo, które zawsze narzuca Rodrigo podczas marszu. Poza tym, pochodzi z Kraju Basków i zna język baskijski.
Nocny widok z naszego namiotu na Llanes. :)
A oto to miasto z bliska. ;)
Potem szlak wiódł nad morzem...
... a po przeciwnej stronie było widać Picos de Europa.
Jakiś pielgrzym spał tej nocy na klifie. ;)
Nie ma to jak duża strzałka dla pielgrzymów. ;)
W jednej z mijanych miejscowości odbywał się właśnie targ z okazji święta Wniebowzięcia. :)
I na koniec - słupek kilometrowy bez przeróbki i z nią, czyli jak skonfundować pielgrzyma. ;)