piątek, 31 stycznia 2014

Lomowspominki z Berlina.

wtorek, 28 stycznia 2014

Lomowspominki z Gdyni.

Lomofoty, które zrobiłam jakieś 2 lata temu, wywołałam jesienią, a teraz wrzucam na bloga. Wybaczcie różne rozmiary i miłego oglądania. ;)

Zima...
... wiosna...
 ... lato. :)

sobota, 25 stycznia 2014

6 stycznia w Warszawie.

Święto Trzech Króli spędziłam w tym roku dosyć intensywnie. :) Najpierw wybrałyśmy się na paradę organizowaną w Warszawie tak, jak w wielu innych miastach w Polsce, gdzie odżyły nasze wspomnienia z wyprawy do Łodzi dwa lata temu. Wieczorem z kolei ruszyłyśmy do Wilanowa na Festiwal Świateł. Pięknie było, ale takiego tłumu ludzi w jednym miejscu dawno nie widziałam. Najpierw oglądałyśmy projekcje na budynkach, a na koniec podziwiałyśmy pokaz fajerwerków kończący festiwal. Na koniec moja rada dla wszystkich czytelników bloga: nigdy nie stawajcie bezpośrednio pod fajerwerkami, bo możecie skończyć z kawałkiem jakiegoś dziwnego oleistego papieru w oku. ;)

Parada...

 ... a po paradzie - sesja zdjęciowa w koronie. ;)
 Festiwal Świateł w Wilanowie. < 3


wtorek, 21 stycznia 2014

Dzień 11. Güemes - Santa Cruz de Bezana (27 km).

Z "Dziennika podróży":
11.08.2013
Dzień zaczynamy od śniadania z innymi pielgrzymami, przy którym dochodzi do spięcia z grupą niemieckich skautów - myśląc, że nie rozumiem ich języka, jeden z nich pozwolił sobie na ironiczne uwagi względem polskiego. W ogóle tego dnia Güemes opanowali Niemcy - stanowili ponad połowę gości. Wyruszamy dosyć późno, bo dopiero po posiłku, a na dodatek po jakichś dwóch kilometrach Dosia zdaje sobie sprawę, że zapomniała ze schroniska swoich butów trekingowych. Wraca więc po nie, a ja mam na nią czekać w następnej miejscowości. Korzystając z tej okazji, kupuję w piekarni pieczywo ("Pan, por favor" wystarczyło ;) ), bo to jedyny sklep, który jest dziś otwarty (niedziela), a prowiant już nam się kończy. Potem ruszamy dalej malowniczym klifem, a pewien pan uporczywie chce robić nam zdjęcia moim aparatem. Na początku się na to zgadzam, myśląc, że miło będzie mieć jakieś wspólne zdjęcia, ale, mimo że widać, że wie co to przysłona i czas otwarcia migawki, foty mu nie wychodzą, więc przyspieszamy tempo i staramy się mu uciec, bo nie chce odpuścić. Z góry dostrzegamy jednak piękną plażę, więc decydujemy się na kąpiel. Fale są świetne, więc wspaniale się bawimy, ale musimy ruszać dalej. Wędrujemy wciąż klifem, potem dość długo plażą, aż wreszcie (po pewnych problemach ze znalezieniem przystani) przeprawiamy się promem do Santander. Tam kierujemy swe kroki do katedry - Dosia idzie na nabożeństwo, a ja czekam na zewnątrz, bo uczestniczenie w mszy, z której się nic nie rozumiem, nie ma dla mnie sensu, a na zewnątrz też słychać niezwykle energetyzującą muzykę kościelnego chóru złożonego... ze starszych pań. :) Następnie udajemy się na stację kolejową i kupujemy bilety na pociąg Bezany - po wydostaniu się z Bilbao, stwierdziłyśmy, że już nigdy nie będziemy maszerować przez tereny przemysłowe. W Bezanie znajduje się niesamowite schronisko, można powiedzieć, że to "nowe Güemes". ;) Niewielkie, świetnie wyposażone, z bardzo miłą i pomocną hospitalerą oraz rodzinną atmosferą. Zostało zainspirowane legendą tamtego miejsca, ale muszę powiedzieć, że przerasta je pod każdym względem - zdecydowanie polecam wszystkim pielgrzymom. :)
***
Spotkani na Camino
Węgier - spotkany pod katedrą w Santander. Zobaczywszy nasze plecaki, zgaduje nas. Okazuje się, że właśnie przeszedł Camino Frances, a z Santander ma dziś lot do domu. Widać po nim oczarowanie Drogą i radość z przebycia jej. Życzy nam "buen camino" i żegnamy się, ale potem wraca jeszcze na chwilę i oddaje nam prawie pełne opakowanie kremu do opalania, bo nie może go zabrać z sobą do samolotu.

Wschód słońca po wyjściu z Güemes.
We wiosce prawie nic nie ma, ale albergue jest tam tak sławne, że ma nawet własną ulicę. ;)
 Znów zbliżałyśmy się do morza. < 3
 Kiosk z prasą naprzeciwko miejsca, w którym czekałam na Dosię. ;)
 Jedno z bardziej udanych zdjęć zrobionych nam przez namolnego faceta. ;)
 Szlak tego dnia był przepiękny...
 ... więc nie mogłyśmy sobie odmówić kąpieli na jednej z mijanych plaż. ;)
 Przerwa na odpoczynek. A potem musiałam szybko brać nogi za pas, żeby uciekać przed niemieckimi skautami. ;/
 Przez jakiś czas znowu szłyśmy plażą...
 ... aż dotarłyśmy do Somo. Poniżej jedno z miliona zdjęć pt. "Wandzia naciągająca skarpety". Tylko wtedy Dosia dostawała aparat w swoje ręce. ;)
 Z Somo przedostałyśmy się promem...
... do Santander. :)
Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że hiszpańskie miasta to nie moja bajka...
 ... ale katedra była piękna. :)
 To tu spotkałyśmy Węgra, który oddał nam swój krem do opalania. :)
A na koniec Bezana...
 ... i tamtejsze albergue. :)