niedziela, 27 października 2013

Dzień 5. Zenaruzza - Goikolexea (34 km).

Z "Dziennika podróży":
5.08.2013
O siódmej jemy śniadanie, które przygotowali dla nas mnisi (w hiszpańskim stylu - głównie była to bagietka oraz mleko ;) ) i ruszamy dalej. Obliczyłyśmy, że tłum z Markiny powinien właśnie w tej chwili mijać Zenaruzzę, więc jesteśmy bardzo zdziwione, że nie spotykamy nikogo ze znajomych, a droga jest pusta. Zaliczamy natomiast kilka przygód z psami - najpierw jeden skacze nam do rąk podczas marszu, bo chce się z nami bawić, potem inny obszczekuje nas i nie chce nam dać przejść przez podwórko, następnie widzimy w jakiejś wiosce, gdzie diabeł mój dobranoc, bardzo zadbanego chow-chow i wreszcie - spotykamy przypominającego owczarka podhalańskiego psa, widać, że już dość sędziwego, który pojawia się nie wiadomo skąd i postanawia nam towarzyszyć. Trochę się denerwujemy, że będziemy musiały coś wykombinować, żeby się od nas odłączył, ale to chyba nie jest jego pierwsza wędrówka z pielgrzymami, bo w pewnym momencie po prostu nie idzie dalej. ;) Mijamy się też co jakiś czas ze starszawym panem, który wczoraj jako ostatni przyszedł do Zenaruzzy i razem z nim wchodzimy do Guerniki, gdzie rozpoczynamy poszukiwania albergue. Podczas tego długotrwałego procesu doganiają nas pierwsze osoby, które poprzedniej nocy spały w Markinie, a potem okazuje się, że gminne albergue nie zostało ponownie otwarte po remoncie i najtańsza możliwość noclegu w mieście kosztuje 18 euro od osoby. Stwierdzamy, że na takie zbytki nas nie stać i po naradzie na głównym placu miasta postanawiamy ruszyć dalej - następne schronisko dopiero za 20 km, ale co to dla nas. ;) Najpierw musimy jednak coś zjeść, co niespodziewanie nastręcza nam sporych trudności, bo właśnie rozpoczęła się sjesta. ;) W tym momencie warto odnotować pogardliwie rozbawioną minę pani w informacji turystycznej, kiedy pytam ją z rozpaczą w głosie: "czy jest tu jakiś sklep, który jest o tej porze otwarty?". Na szczęście znajduje się jeden taki, więc robimy w nim zakupy, konsumujemy je po powrocie na plac z ławeczkami i wychodzimy z miasta odprowadzane pełnym niepokoju wzrokiem pana z Zenaruzzy. Pierwsze podejście za Guerniką daje nam w kość, ale potem jest już tylko łatwiej. Pięć kilometrów przed schroniskiem zagadują nas panowie siedzący na przeciwko kościoła w Goikolexei i wywiązuje się między nami następująca konwersacja (po hiszpańsku ;) ): "- Do Santiago? - Tak. - A co tak późno? - Bo w Guernice drogo, więc idziemy do Lezamy. - Uuu, w Lezamie zawsze pełno, może chcecie spać u nas pod kościołem? - Pewnie, że chcemy, dziękujemy bardzo!". I po chwili rozkładamy już swoje karimaty oraz śpiwory za załomem kościelnego muru i przeżywamy prawdziwą caminową przygodę. :) Wieczorem przychodzi do nas jeszcze żona jednego z mężczyzn, którzy zaoferowali nam tu nocleg i pyta, czy czegoś nam nie potrzeba. Dziękujemy jej serdecznie i nieśmiało pytamy, czy możemy się wykąpać w miejskiej fontannie, na co ona oferuje nam wzięcie prysznica w jej domu, na co skwapliwie się zgadzamy, więc po chwili wykąpane i pachnące układamy się do snu pod dachem kościelnego krużganku. :)
***
Spotkani na Camino
Eva i Lotta - Eva jest Niemką, obecnie mieszka w Monachium, gdzie studiuje, ale pochodzi z Berlina. Na Camino wyruszyła z domu razem ze swoim psem - Lottą. Wcześniej przeszła już różne caminowe szlaki, studiowała w Madrycie i płynnie mówi po hiszpańsku. Na trasie zawsze trzyma się trochę z boku, niechętnie śpi w tych samych miejscach co inni pielgrzymi. Za Zenaruzzą znika nam z oczu i spotykamy się dopiero w Santiago - okazuje się że w Asturii wybrała Camino Primitivo, a po drodze spotkała sporo innych osób z psami, bo pod biurem pielgrzymim przy katedrze stoi otoczona ich wianuszkiem. :)

W drodze.
 Taki mały, a taki agresywny!
 Dobry pielgrzym musi umieć pokonywać strumyki płynące w poprzek szlaku. ;)
 Nasz psi towarzysz. ;)
 Po drodze znalazłyśmy też porzucone buty. ;)
 Śmieszna hiszpańska kukurydza - dobra przekąska dla pielgrzymów.
 Oto odkrycie, które najbardziej ucieszyło mnie tego dnia - nie tylko ja wyruszyłam na trasę z lustrzanką! ;)
 Zejście do Guerniki.
 Nie ma to jak wysłać pielgrzymów dłuższą trasą. ;)
 Guernika z daleka...
 ... i z bliska. Nie wiem, czy to przez nasze tamtejsze przeżycia, ale miasto niezbyt przypadło mi do gustu.
Jeden z kościołów w Guernice i dalsza część trasy.
 Ta przyczepa przywiodła mi na myśl film "Into the wild". Moją opinię o nim nieźle podsumowuje ten wpis. ;)
 Koleżanka z Hiszpanii powiedziała mi, że w Kraju Basków nie ma palm, ale jednak udało mi się znaleźć jakieś pojedyncze egzemplarze. ;) Obok plakaty o prześladowaniach Basków i - no, proszę, proszę - nagle jakaś informacja może również zostać podana po angielsku. Nie wspominając już o różnych innych językach. ;)
 Kościół w Goikolezxei...
 ... i nasze legowisko przy nim. :)
 A na koniec - Wandzia jako prymitywny pielgrzym, czyli ja i mój tablet. Nie chcę wybiegać za bardzo w przyszłość, ale jakiś tydzień później się zepsuł. ;)