czwartek, 24 października 2013

Dzień 4. Deba - Zenarruza (32 km).

Z "Dziennika podróży":
4.08.2013
Rano wyruszamy jeszcze po ciemku i już w połowie pierwszego podejścia udaje nam się zgubić - dostałyśmy co prawda poprzedniego dnia w informacji turystycznej mapkę, bo w pewnym momencie na szlaku giną strzałki, ale dość trudno było się zorientować, w którym dokładnie miejscu mamy zacząć się nią kierować. W międzyczasie mapka rwie się na cztery części, bo w powietrzu sporo jest wilgoci z powodu mżawki i mgły, ale ostatecznie udaje nam się odnaleźć właściwą drogę. Po porannym stresie dalej wędrujemy już spokojnie, pokonując mniejsze i większe wzniesienia. Po zdobyciu najwyższego punktu dzisiejszej trasy wreszcie wychodzi słońce, które towarzyszy nam już do wieczora - czasem nawet przygrzewając za mocno. ;) Większość naszych znajomych kończy dzisiejszy etap w Markinie, ale my ruszamy 10 kilometrów dalej, zgodnie z wytycznymi naszego przewodnika. Pod koniec nie mamy już prawie sił, ale miejsce, w którym mamy nocować tego dnia wynagradza nam ten wysiłek - jest to klasztor, gdzie dostajemy do dyspozycji razem z innymi pielgrzymami sypialnię połączoną z kuchnią. Na początku tylko jedno łóżko jest zajęte przez pana w średnim wieku, potem dołącza do nas jeszcze dwóch rowerzystów i młoda Niemka z psem. Gdy zmierzcha, w drzwiach naszej sali sypialnej pojawia się niczym zjawa ostatni pielgrzym - starszy pan z kitkiem. Wieczorem idziemy na nieszpory, a potem jeden z zakonników przynosi nam kolację, którą jemy, prowadząc konwersację po hiszpańsku - a przynajmniej prowadzą ją ci z nas, którzy umieją coś w tym języku powiedzieć. ;)  Pod koniec dnia podziwiamy przepiękny zachód słońca nad górami, a potem zmęczone idziemy spać, by zebrać siły na kolejny dzień wędrówki.
***
Spotkani na Camino
Hiszpan w średnim wieku, który jako pierwszy dotarł do klasztoru - okazuje się, że podczas swojej Drogi sypia tylko w klasztorach, a jeśli dystans pomiędzy nimi jest zbyt duży do pokonania na pieszo w ciągu jednego dnia, podjeżdża trochę autostopem albo kombinuje w inny sposób. Podczas naszej rozmowy łamaną hiszpańszczyzną (a raczej rozmowy prowadzonej w całości przez Dosię ;) ) dowiadujemy się też, że kiedyś pracował jako kierowca ciężarówki i przywoził nią owoce do Polski, często przejeżdżając przez Częstochowę.

Poranne widoki.

Dosia próbująca odcyfrować mapę...
... i z pierwszą odnalezioną strzałką. :)
W dalszej (mglistej xD) drodze.
Miło. :)
 Najwyższy punkt...
... i słonko! :)

Opuszczony dom gdzieś w lesie.
 Zejście do Markiny.

Nietypowy ołtarz w tamtejszej kaplicy zbudowany z trzech ogromnych głazów.
A tak prezentowało się samo miasteczko. ;)

W dalszej drodze.
Tu nie było już możliwości, żeby się zgubić. ;)

Nasi też tu byli! :D
Bolibar, czyli miejsce, z którego pochodził Simon Bolivar - przywódca walk o wyzwolenie Ameryki Południowej spod hiszpańskiej władzy.

Klasztor w Zenaruzzie...

... i na koniec - wieczorny zachód słońca. :)