Do połowy grudnia nie miałam żadnego pomysłu na Sylwestra. Już się pogodziłam z tym, że będę robić nic, aż tu pewnego dnia napisała do mnie Ania, zapytała, co planuję na ostatni dzień roku, i na wieść o tym, że niestety siedzenie w domu, spontanicznie zaprosiła mnie na wyjazd SKPT Gdańsk w Gorce, na który wybierała się z grupą znajomych. Mimo że termin zgłoszeń minął kilka dni wcześniej, napisałam od razu do organizatorów i udało mi się jeszcze dołączyć. Byłam strasznie podekscytowana, bo nigdy wcześniej nie byłam zimą w górach, i choć momentami nie było łatwo, to wspomnienia zostały ze mną niesamowite.
Z Gdańska jechaliśmy pociągiem nocnym do Nowego Targu (ja właściwie dosiadłam się w Tczewie). W sumie to "jechaliśmy" to chyba nie jest dobre słowo - ja jechałam w innym wagonie, Irek w innym, a dziewczyny jeszcze w innym, więc nasza podróż zdecydowanie nie była wspólna. Za to na pewno pełna przygód - w moim przedziale na przykład jechał też na oko trzyletni chłopczyk, który właściwie zachowywał się bardzo dobrze, ale w pewnym momencie zmoczył się przez sen, więc dalsza podróż stała się... ciekawa. ;) Na peronie w Nowym Targu skompletowaliśmy ekipę i ruszyliśmy... do taksówki, bo akurat złapał nas pan kierowca i zaproponował za podwiezienie na szlak taką samą cenę jak opłata za bilet na autobus, więc nie wahaliśmy się długo. Po chwili wędrowaliśmy już więc w górę, z radością słuchając chrzęstu śniegu pod stopami i obserwując jego płatki wirujące w powietrzu. W schronisku pod Turbaczem spędziliśmy jakieś trzy godziny, konsumując śniadanie i grając w Dixit. A potem ruszyliśmy powoli w dół, do Ochotnicy Górnej, gdzie w schronisku SSM mieliśmy spędzić kolejne kilka dni.