W Wiedniu czas płynie jakoś inaczej. Życie zwalnia, człowiek nigdzie się nie spieszy i rozkoszuje chwilą. Są długie śniadania, powolne spacery po mieście, przerwy na kawę (mimo swojej nichęci do tego napoju wypiłam tym razem swoją pierwszą melange :) ) i wędrówki po lesie. Jest też naśmiewanie się z japońskich turystów przy pomniku Straussa, pierwszy Punsch na Nicht-Weihnachtsmarkcie w Museumsquartier, odwiedziny na kolejnym niezwykłym cmentarzu, gdzie najgłośniej słychać przelatujace nisko nad głową samoloty. Wreszcie wizyta w polskim kościele upamiętniającym odsiecz wiedeńską, dopatrywanie się miasta zza mgły, nocne przechadzki w deszczu bez parasola i zwiedzanie futurystycznego kampusu Wirtschaftsuniversität. Wiednia nie da się nie kochać. :)