niedziela, 9 sierpnia 2015

Belfast.

13 lipca. Wysiadam z autobusu, który przywiózł mnie z Dublina poprzez hipnotyzująco zielony krajobraz. Pada. W oddali słychać bębny, trąbki i okrzyki. Trwają obchody rocznicy bitwy nad rzeką Boyne.

Ruszam w miasto, by dotrzeć do swojego hostelu. Po drodze mijam ludzi poprzebieranych w stroje w kolorach brytyjskiej flagi, walające się po ziemi butelki po piwie, ekipy sprzątające, murale oranżystów oraz szczątki ognisk, które płonęły poprzedniego wieczoru. Odczuwam mieszankę fascynacji i strachu.

To ambiwalentne uczucie towarzyszy mi do samego końca. Belfast ma swoje momenty - przepiękną palmiarnię, wiktoriańską architekturę i wspaniałą informację turystyczną. Ale to wszystko zestawione z chaosem obchodów protestanckiego święta, z widokiem tlących się jeszcze ogromnych ognisk, które płonęły pomiędzy budynkami w środku miasta oraz ze skrajnym wycieńczeniem wypisanym na twarzach muzyków maszerujących w paradzie od ponad siedmiu godzin każe się zastanowić nad trudną historią tego miejsca. A kiedy już się o tym pomyśli...

Trudno czuć się w Belfaście dobrze.







































PS Komentarz muzyczny.