Z "Dziennika podróży":
3.09.2013
Wyjeżdżamy z Muxii pierwszym porannym autobusem - najpierw mamy problem z opuszczeniem schroniska, bo okazuje się, że o tak wczesnej porze główne drzwi są jeszcze zamknięte, ale po chwili udaje nam się znaleźć drugie wyjście. W autobusie odsypiamy, a po dotarciu do Santiago ruszamy do informacji turystycznej po mapę (miałyśmy jedną poprzednim razem, ale pozbyłyśmy się jej, żeby jej nie nosić w drodze do Muxii), jednak jest ona jeszcze zamknięta, więc jemy drugie śniadanie z widokiem na katedrę, a potem zdobywamy mapę w drodze do kafejki internetowej. Na mojej uczelni zaczęła się już rejestracja na przedmioty do wyboru, więc chcę się jak najszybciej na coś pozapisywać. :D Musimy także wydrukować sobie karty pokładowe na lot powrotny do domu. Potem idziemy na mszę dla pielgrzymów po raz drugi i tym razem jest to zupełnie inne przeżycie - nawet jeśli jesteśmy tam 45 minut przed rozpoczęciem nabożeństwa, a i tak już prawie nie ma gdzie siedzieć. ;) Rzucamy jedno spojrzenie w stronę ołtarza i już wszystko jasne: będzie kadzidło! Mszę odprawia bardzo wesoły biskup mówiący w czterech językach - dzięki temu wszyscy czujemy się tu jak w domu. Żegna się z nami "ciao", a potem zaczyna się kadzidlany spektakl. Niesamowite przeżycie, do oczu cisną nam się łzy. Potem wyruszamy na poszukiwanie jakiegoś parku, by rozłożyć się tam na trawce, a jeszcze potem udajemy się na dworzec autobusowy, gdzie wsiadamy do autokaru, który zabiera nas do Porto. Podróż trwa dosyć krótko, a z dworca odbiera nas Pedro - mój znajomy z couchsurfingu, który nocował u mnie w Berlinie - i jedziemy z nim samochodem do domu. Tam jemy szybko kolację, a potem ruszamy na miasto z jego znajomymi i poznajemy portugalski sposób picia piwa. W barach kupuje się ten złocisty trunek w plastikowych kubeczkach o pojemności 0,2 l (do wyboru głównie dwa rodzaje - Sagres i Superbock, ale w Porto to straszne faux pas zamówić ten pierwszy, bo ta marka produkowana jest na południu kraju ;) ), ale wcale się w nich nie siada przy jakimś stoliku czy coś - nieee, raczej stoi się przed nimi i gada ze znajomymi albo przemierza kilometry po starówce, która jest bardzo urokliwa nocą. Było to ciekawe doświadczenie, ale strasznie męczące, więc kiedy po czterech kolejkach w końcu usiedliśmy w jakimś ogródku piwnym, obie odetchnęłyśmy z ulgą. :)
4.09.2013
Po wczorajszym wieczorze budzimy się późno i późno wychodzimy na miasto. Najpierw udajemy się do informacji turystycznej po mapę i jakieś polecanki, bo na Camino nie miałam dostępu do internetu, więc tym razem nie jestem do wycieczki najlepiej przygotowana. Potem spacerujemy po mieście i co krok wpadamy w zachwyt, podziwiamy kolory, kafelki i balkoniki, od czasu do czasu nabijając się z dziwnych figurek w kościołach. Wieczorem wracamy do domu Pedra, a potem znów wyruszamy w miasto - tym razem wspólnie z jego znajomymi wybieramy się na Francesinhę. Gdybyście kiedyś byli w Porto i zastanawiali się, czy zamówić ją z jakimiś dodatkami czy bez, odpowiedź jest prosta - bez, bo i tak nie dacie rady zjeść całego dania głównego, nie mówiąc już o jakichś frytkach czy innych jajkach sadzonych. ;)
Kadzidło w katedrze w Santiago.
Czilowanie w parku...
... z widokiem na katedrę. :)
Porto.
Targ Bolhão.
Po odwiedzeniu targu dalej spacerowałyśmy po mieście.
Wnętrze katedry w Porto nie było zbyt ciekawe...
... ale widoki rozciągające się w jej okolicy już tak. ;)
Nad rzeką Douro.
I na koniec - przepiękny dworzec kolejowy w Porto...
... i jego wnętrze. :)