Do Brugii dostałam się w znany Wam już sposób - autobusem flibco.com, którym znów jechałam sama z kierowcą. :) Oczywiście, po drodze zaczęło lać jak z cebra i nie chciało przestać, więc dotarłszy na dworzec (który jest dosyć zabawnym budynkiem - z jednej strony świeżo wybudowanym i ultranowoczesnym centrum z rodzaju "Parkuj i jedź" (w wersji belgijskiej... "Kiss & ride" ;) ), a z drugiej strony dawno nieodnawianą halą dworcową z wyposażeniem z - na oko - lat pięćdziesiątych), postanowiłam tam trochę poczekać, a nóż widelec się fukśnie i przeleci, w końcu co można robić na mieście o ósmej rano? Niestety, po pół godzinie za wiele się nie zmieniło, po czterdziestu minutach też nie, ale deszcz trochę zelżał, więc stwierdziłam, że nie ma na co czekać, naciągnęłam płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłam w drogę. Ledwo wyszłam i dałam się zwieść z wyznaczonej trasy plenerowej wystawie fotograficznej na temat zabytkowych budynków w strefach konfliktu, nastąpiło wielkie oberwanie chmury. Znalazłam najbliższy daszek (przy wejściu do publicznej toalety xD) i ukryłam się tam, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. Po jakimś czasie deszcz znowu trochę zelżał, więc ruszyłam dalej, po czym znów się rozpadało i musiałam się schować, i tak dalej (na jednym z takich przymusowych postojów nawiązałam znajomość z jakimś amerykańskim staruszkiem, który odłączył się od swojej wycieczki, bo nie miał parasola ani nic w tym stylu i nie chciał moknąć, więc postanowił przeczekać. Pomógł mi założyć płaszcz przeciwdeszczowy na plecak, a na wieść, że jestem z Polski, wyraźnie się ożywił i powiedział, że tam będzie ich następny przystanek podczas rejsu - nie miałam serca mu tłumaczyć, że prawdopodobnie jest jedną z miliarda tych osób, które pomyliły "Poland" z "Holland" ;) ), aż do momentu, kiedy udało mi się dotrzeć do Muzeum Frytek... w chwiili, kiedy chmury zaczęły się oddalać i wyglądało na to, że to koniec ulewy. :D Doszłam do wniosku, że taki najwyraźniej już mój los i cała mokra (ale za to ze stoickim spokojem) ruszyłam na zwiedzanie, kupiwszy po drodze bilet łączony upoważniający mnie później do odwiedzenia również Choco-Story. Okazało się, że są to muzea w stylu Muzeum Currywurst w Berlinie - całkiem ciekawe, ale trochę się za bardzo cenią, jak na swój niezbyt duży metraż. Czyli można sobie spokojnie odpuścić, chociaż niekoniecznie wtedy, kiedy jesteście przemoczeni do suchej nitki i marzycie tylko o tym, żeby się trochę wysuszyć. ;) Oczywiście, kiedy wyszłam z Choco-Story, słońce grzało jak głupie i rzuciłam się zmieniać swoje trampki na sandały. Potem przymontowałam je do plecaka, żeby choć trochę wyschły i poczułam się znów jak na Camino - w sumie czuję się tak za każdym razem, kiedy wędruję z tym plecakiem, bo był on wtedy moim nieodłącznym towarzyszem, ale przyczepianie do niego różnych rzeczy do wyschnięcia potęguje ten efekt. ;) Potem zwiedzanie poszło już z górki - połaziłam tu i tam, podenerwowałam się na wszędobylskie wycieczki, które nagle wyległy na miasto, pozachwycałam się bocznymi pustymi uliczkami, poobserwowałam łódki z turystami pływające po kanałach (Brugię nazywa się także "Wenecją Północy" - całkiem zasłużenie, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie), spróbowałam pralinek ze słynnego "Leonidasa", skusiłam się na belgijskie gofry z ulicznego stoiska (które, jak się później okazało, należało do sieciówki "Panos", ale i tak były to najlepsze gofry, jakich spróbowałam w Belgii) i znalazłam polski sklep (nie był jednak tak zachęcający jak "Mleczko" w Londynie ;) ). A potem nie zostało mi nic innego, jak udać się do Brukseli, gdzie spałam u znajomej moich znajomych z EVS-a. :) W tym momencie pragnę zaznaczyć, że bilet na pociąg z Brugii do Brukseli kosztował mnie tylko 6 euro, dzięki specjalnej taryfie dla osób poniżej 26 roku życia ("Go pass 1"). Zaiste, powiadam wam, nie ma tańszego kraju do zwiedzania w Europie Zachodniej niż Belgia. ;)
Takie kolorowe słupy ustawiono pod dworcem w Brugii. Jak się później okazało, spotkać można je w każdym mieście. :)
Rowery były oczywiście wszędzie. :)
Spacer w deszczu. ;)
Muzeum Frytek.
Choco-Story.
Włócząc się po mieście.
Pralinki...
... i gofry. :)
Mundial trwał, a Belgia zakwalifikowała się do kolejnego etapu. ;)
I na koniec - polski sklep. ;)