środa, 23 grudnia 2015

Dingle Bay (Bá an Daingin).

Wiatr wieje mi w oczy, włosy smagają po twarzy niczym bicz. Na wargach czuję słony smak, a powietrze jest pełne drobnych kropelek wody unoszonych przez wicher. Morze się burzy. Nie jest już turkusowe, tylko białe od spienionej wody. Po piasku szybko przesuwa się piana.

Wicher dmie dalej, przeszywa na wskroś, więc na uszy wciągam czapkę. Żeby zrobić krok do przodu trzeba pokonać żywioł, bo wiatr podstawia nogę, psoci i popycha na ziemię. A jednak czuję prawdziwą radość – radość oddychania pełną piersią. Oczami głodnymi wspaniałych widoków kręcę głową na wszystkie strony, chłonąc, chłonąc, chłonąc.


To nic, że pada. W końcu jestem w Irlandii.