Madryt i okolice zwiedzałam podczas tego pobytu na trzy sposoby:
1) klasycznie, czyli w pojedynkę;
2) z moją koleżanką Coby, mieszkanką Londynu, która tak jak ja była au pair w Tres Cantos;
3) z host rodzinką.
W dzisiejszym poście mamy więc jedno zdjęcie z wycieczki sposobem nr 2, a potem kilkanaście z innej sposobem numer 3 - zacznijmy jednak od początku. Podczas naszego pierwszego wspólnego wypadu do Madrytu wybrałyśmy się z Coby na
meet-up, gdzie można było poznać innych obcokrajowców przebywających akurat w stolicy Hiszpanii. Weszłyśmy do knajpy, gdzie odbywało się spotkanie i... praktycznie natychmiast stamtąd wyszłyśmy, bo okazało się, że roiło się tam od starszych facetów, którzy usilnie starali się kogoś poznać. W ramach pocieszenia po tym nieudanym wypadzie postanowiłyśmy się wybrać do miejsca, które nie mogło nas rozczarować - czyli do przypadkowej knajpy serwującej
chocolate con churros. ;D Okazało się, że po pierwszej wpadce miałyśmy sporo szczęścia, bo kawiarnia, która akurat się nam wtedy napatoczyła, było to nic innego jak słynny
Valor od lat toczący bój z
San Ginés o tytuł najlepszej
chocolaterii w Madrycie (o tym wszystkim dowiedziałam się oczywiście dopiero po fakcie z internetu, bo wtedy cieszyłyśmy się tylko, że możemy przekąsić coś słodkiego na pociechę ;) ). Zjadłyśmy więc w Valorze przepyszne churros, wypiłyśmy wyśmienitą czekoladę i mogłyśmy pogodzone z losem wracać do Tres Cantos. ;)
Jeśli zaś chodzi o resztę zdjęć, pochodzą one z wycieczki z host rodzinką do miejsca, które chciałam zobaczyć od chwili, gdy tylko przeczytałam o nim w podręczniku do historii dla klas drugich liceum, czyli z królewskiej rezydencji
Escorial. Mogłaby ona być Wersalem Madrytu, gdyby nie jeden drobny fakt - to, że wzniesiono ją w zupełnie innym stylu: nie ozdobnym, a powściągliwym i surowym. Kompleks jest ogromny i jadąc w jego kierunku, widać z daleka, jak góruje nad otaczającym go miasteczkiem. Ponadto, powstał niezwykle szybko (w ciągu około 20 lat), jakby Hiszpanie zapomnieli na jakiś czas, co to "mañana". ;) Zwiedzanie w piątkę było trochę kłopotliwe, bo dzieciaki ciągnęły do przodu, a ja chciałam zwiedzać wolniej, ale rodzice potrafili je opanować, więc wycieczkę wspominam bardzo miło, zwłaszcza, że Escorial naprawdę warto zobaczyć - szczególnie niesamowitą klatkę schodową, bibliotekę i panteon królów. Po zwiedzaniu pałacu udaliśmy się (jak to Hiszpanie ;) ) na obiad do restauracji, gdzie (siedząc na dworze pod parasolami, do których były zamontowane małe automatyczne... spryskiwacze, które w regularnych odstępach czasu zraszały nas chłodną wodą xDD) napchaliśmy się tak , że sił starczyło nam tylko na krótki spacer po miasteczku, dojście do lodziarni, w której dzieciaki dopchały się lodami i przechadzkę po pałacowym ogrodzie. ;) W tym momencie należy się Wam krótkie wyjaśnienie: są trzy powody, dla których zdjęcia z Escorialu nie są tak dobre, jak mogłyby być. Po pierwsze, wewnątrz pałacu nie można było robić zdjęć, po drugie, miałam ze sobą obiektyw portretowy, wiec trudno było coś wcisnąć w kadr, a po trzecie słońce świeciło tak mocno, że na zdjęciach powychodziły okropne kontrasty. Musicie się więc zadowolić tym, co jest, albo jeszcze lepiej - samemu wybrać się do Escorialu i zobaczyć wszystko na żywo. ;)
Chocolate con churros w Valorze.
Escorial.
Trafiliśmy akurat na ślub, więc Maria Luz była wniebowzięta. ;)
Spacer po miasteczku.
A na koniec pałacowe ogrody...
... z których rozciągały się niezłe widoki.