To był nasz ostatni dzień w Łodzi. Zaczęłyśmy od zwiedzania cmentarza żydowskiego na Brackiej. Jest naprawdę piękny, ale droga do niego została beznadziejnie oznakowana. A właściwie nie została oznakowana wcale. Efekt? Obeszłyśmy 42-hektarowy obiekt niemalże dookoła. Było zabawnie, nie powiem. ;)
Niestety, większość nagrobków jest dość podniszczona, ale mimo to tamtejsze macewy wyglądają imponująco.
Zgodnie z żydowskim zwyczajem na nagrobkach kładzie się kamienie.
Widok na grobowiec Poznańskiego z daleka...
... i z bliska. To właśnie do niego należała fabryka, w której dziś mieści się Manufaktura.
A to Muzeum Miasta Łodzi - czyli dawny pałac tegoż Poznańskiego. ;)
Nasze jedyne wspólne zdjęcie z Łodzi. ;)
No i dwie rzeczy z wystawy, które zainteresowały mnie najbardziej. Zabytkowy telefon...
... i niezwykły album fotograficzny.
Tak oto dotarliśmy do końca relacji z Łodzi. Mam nadzieję, że się podobało. ;)
Translation/Übersetzung
The photos were taken during my and Dajana's third day in Łódź.
Drugiego dnia zaczęłyśmy naszą wycieczkę od obejrzenia Kościoła św. Jerzego. Zbudowano go dla cara rosyjskiego przed jego wizytą w Łodzi, dziś jest to rzymskokatolicki kościół wojskowy.
Następnie ruszyłyśmy na Stary Cmentarz. Nekropoplia ta jest podzielona na trzy części - katolicką, prawosławną i ewangelicką - co stanowi świadectwo wielokulturowości Łodzi. Wiele nagrobków nadgryzł już ząb czasu, ale wciąż można podziwiać ich piękno.
Kaplica Karola Scheiblera, jednego z najbardziej znanych łódzkich fabrykantów, reprezentuje część ewangelicką. Wpisano ją na listę zabytków najbardziej zagrożonych zniszczeniem przygotowaną przez UNESCO. Na rzecz jej renowacji działa specjalnie powołany komitet, a po płocie ją otaczającym można wnioskować, że prace już się rozpoczęły. Jednak, kiedy my tam byłyśmy, nie było widać żadnych robotników.
Kaplica Heinzlów znajduje się w części katolickiej.
Część prawosławna.
Jak pisałam wyżej, wiele nagrobków uległo zniszczeniu.
Inne natomiast wciąż przyciągają swoją urodą.
Z zaskoczeniem odkryłyśmy, że na cmentarzu tym pochowano także Leona Niemczyka.
Następnie ruszyłyśmy znów do Manufaktury, tym razem do mieszczącego się w niej MS2.
Po drodze mijałyśmy dawne budynki mieszkalne robotników pracujących w fabryce.
W środku zachwyciła nas ogromna mapa namalowana na ścianie. Chciałabym mieć taką w domu.
Wejście do toalet też było niczego sobie. ;)
Jeśli chodzi o wystawę... no cóż, po raz kolejny przekonałam się, że sztuka nowoczesna to nie mój konik. ;) Oto "dzieła", które mnie zaciekawiły - namiot, do którego można było wejść i krzyczeć, uprzednio zdejmując buty (interesujący sposób pojmowania wolności...;) ) oraz pozostałości po kolacji pewnego artysty zamienione w swoisty obraz.
Po wizycie w muzeum udałyśmy się na Plac Kościelny, po drodze mijając taki oto kwiatek...
Plac Kościelny.
W drodze na Piotrkowską mijałyśmy kolejne napisy...
... interesujące kamienice (zwróćcie uwagę na te schody!)...
... oraz zegar słoneczny w parku Staromiejskim. Moim zdaniem przypomina kawałek żółtego sera, Dajany - ślimaka. A wy co sądzicie? ;)
Moja ulubiona ulica w Łodzi - Nowomiejska na Starym Mieście. ;)
Główny plac Łodzi - Plac Wolności z pomnikiem Tadeusza Kościuszki.
Znajduje się na nim stary ratusz i Kościół p. w. Ducha Świętego (dawniej ewangelicki).
Widok na fasadę kościoła.
Jego wnętrze...
... i szopka.
Przeszłyśmy kawałek Piotrkowską, a potem skręciłyśmy w bok. Po drodze mijałyśmy łódzkie murale, oto jeden z nich.
Chciałyśmy dotrzeć do Muzeum Bajki. Mieści się ono w budynkach studia Se-Ma-For. Dość trudno jest się tam dostać (trzeba przejść przez portiernię, a potem dobijać się domofonem), ale naprawdę warto. W muzeum zgromadzono znane z produkcji studia lalki i dekoracje, na przykład Misia Uszatka...
... Colargola (ta nazwa jest dla mnie niewymawialna xD).
Jest też Piotruś z "Piotrusia i wilka" - filmu nagrodzonego Oskarem.
Ale ta produkcja to niejedyna animacja powstała w Se-Ma-Forze, którą nagrodzono tą statuetką. Oto Wandzia w pomieszczeniu znanym z... "Tanga". :)
Na koniec wizyty wyświetlono nam film. Był to obraz zatytułowany "Miasto płynie" - czyli coś o Łodzi, niekoniecznie dla turystów. Możecie obejrzeć tutaj zwiastun.
Robiło się już ciemno, więc wybrałyśmy się w drogę powrotną, mijając ciekawy budynek filharmonii łódzkiej...
... i Kaskadę.
Niestety, spóźniłyśmy się na tramwaj. Do następnego miałyśmy 20 minut, więc postanowiłyśmy przejść część drogi pieszo. Po drodze minęłyśmy taki oto lokal do wynajęcia. ;)
Wieczorem wybrałyśmy się natomiast do Piwoteki Narodowej. Knajpę tę mogę polecić z czystym sumieniem wszystkim piwoszom - należy jednak pamiętać, by pojawić się tam przed 19 lub zarezerwować stolik, bo później wszystkie są już zajęte. ;)
Jako że Dajana nie przepada za piwem ruszyłyśmy w poszukiwaniu kawiarni, która byłaby o tej porze jeszcze otwarta. Zaglądałyśmy w każdą bramę, a w niektórych czekały na nas takie niespodzianki.
Piotrkowska była pięknie oświetlona. Lampki odbijały się i w kałużach, i oknach wystawowych, tworząc niesamowity nastrój.
Potem wróciłyśmy tramwajem do domu dziadków i szybko zasnęłyśmy wyczerpane intensywnym dniem.
Translation/Übersetzung
The photos were taken during my and Dajana's second day in Łódź.
W długi weekend (6-8.01) wybrałyśmy się z Dajaną do Łodzi, żeby zobaczyć to zaskakujące miasto. Łódź słynęła kiedyś z bycia siedzibą polskiego przemysłu włókienniczego. Dziś zostały z jej dawnej świetności tylko opustoszałe hale fabryczne i zaniedbane pałace wybudowane przez fabrykantów. Powoli jednak miasto odradza się i powstają takie kompleksy jak Manufaktura czy EC-1.
Podróż zaczęłyśmy od przejazdu pociągiem nocnym relacji Gdynia Główna - Wisła Głębce. Niezapomniane przeżycia zapewnili nam studenci jadący do Katowic na turniej szachowy i Pan Strażnik Miejski, którego celem był Skoczów. Dość niespodziewanie, pociąg nie był zatłoczony, więc mogłyśmy dość dobrze się wyspać. O 6:45 6 grudnia 2012 roku stanęłyśmy na dworcu Łódź Kaliska, po czym udałyśmy się na autobus, uprzednio kupując bilet trzydniowy (Łódź ma bardzo korzystne ceny komunikacji miejskiej - bilet ten kosztował nas jedyne 10 zł i był ważny na każdy rodzaj transportu miejskiego). Zostawiłyśmy bagaże w domu mojej babci i ruszyłyśmy na podbój miasta...
Najpierw wzięłyśmy udział w nabożeństwie w kościele parafialnym dziadków. Wszyscy byliśmy zdziwieni faktem, że do mszy nie służył żaden ministrant, ale ten szok zrekompensowała nam szopka:
Potem spacerowałyśmy sobie ulicą Piotrkowską. Typowe dla Łodzi połączenie historycznych pozostałości i nowoczesnej zabudowy:
Czasami zaglądałyśmy też w bramy.
Pod archikatedrą zobaczyłyśmy dzwon zwany "sercem Łodzi".
Byłyśmy tam akurat przed mszą, więc mogłyśmy obserwować modlących się ludzi.
Z kolei w tym kościele byli ministranci - sprzedawali poświęconą z okazji Trzech Króli kredę i robili wokół siebie dużo zamieszania.
Przed katedrą stała żywa szopka. Zwierzęta wypożyczono z łódzkiego zoo, ale widać nie podobało im się to, gdyż starały się ukryć. Zwykle można było zobaczyć tylko... ich ruszające się szczęki. ;)
Odbicie katedry w mijanym przez nas budynku.
Następnie ruszyłyśmy do palmiarni. Oto ona, a przed nią... kwitnące bratki. W styczniu!
W środku czekały na nas palmy...
... cytrynowce z owocami...
... oraz kaktusy. Ten zaskakująco przypominał "mózgowca". ;)
Widziałyśmy tam też żółwie...
... i egzotyczne ryby.
Później kontynuowałyśmy swój spacer ulicami Łodzi, napotykając różne napisy na murach. Czasem na ulicy...
... a czasem w bramach.
Wylądowałyśmy znów pod katedrą, gdzie wzięłyśmy udział w koncercie kolęd po paradzie z okazji święta Trzech Króli.
Historia zdobycia naszych koron jest bardzo zabawna...
Podczas festynu częstowano również przepysznymi ciasteczkami w kształcie korony. Były tak dobre, że nie zrobiłyśmy zdjęcia przed ugryzieniem. ;)
Wieczorem udałyśmy się do Manufaktury (centrum handlowego - i nie tylko, są tam także liczne kawiarnie, restauracje, kino, kręgielnia, klub, teatr i inne - powstałego na terenie starej fabryki). Jak zwykle nie zawiodły tamtejsze iluminacje. W tym roku zmieniały one kolory:
Odwiedziłyśmy także Muzeum Fabryki w Manufakturze (i odkryłyśmy istnienie słowa "hazenistki").
Potem poszłyśmy do kina na "Dziennik zakrapiany rumem" (kilka wątków było jakby niewyjaśnionych do końca, ale ogólnie film na plus), co zaowocowało potem krótka wizytą na Piotrkowskiej, która również była pięknie oświetlona.
I tak minął nam pierwszy dzień w Łodzi. :)
Translation/Übersetzung
I visited Łódź with my friend Dajana. The photos were taken during our first day there.
Ich bin mit meine Freundin Dajana nach Łódź gekommen. Die Fotos sind aus unser ersten Tag dort.