Drugiego dnia mojego pobytu Bazylea pokazała swoją prawdziwą twarz (hue hue) i praktycznie cały dzień padało. W związku z tym plan musiał ulec modyfikacji, więc skupiłyśmy się na muzeach - na co było mnie stać tylko dlatego, że Ania dostała przy meldunku kupony na darmowe wstępy do okolicznych placówek muzealnych, z których zrobiłyśmy dobry użytek. :) Odwiedziłyśmy więc Muzeum Farmacji, gdzie moją uwagę zwróciły zabytkowe mikroskopy, potem zahaczyłyśmy o pchli targ. Ania kupiła tam sobie rower, więc kiedy ona poszła odprowadzić go do domu, ja samotnie zwiedzałam fantastyczne Muzeum Zabawek, którego dodatkową zaletą była ciekawa wystawa o Marilyn Monroe. Potem byłyśmy w Muzeum Historycznym Bazylei, które urządzono... w nieużywanym już kościele. Na koniec udałyśmy się do Fundacji Beyelerów, żeby zobaczyć wystawę prac Odilona Redona. Zapadła mi ona na długo w pamięci. Wracałyśmy do mieszkania Ani pieszo, więc miałam okazję zakosztować też trochę uroków szwajcarskiej wsi... które zniszczył nagły atak deszczu, ale wtedy byłyśmy już na szczęście niedaleko celu. ;)
Szara od deszczu Bazylea.
Gdybyście mieli kiedyś wątpliwości - w Szwajcarii nie ma nic bardziej szwajcarskiego niż Lidl. ;)))
Muzeum Farmacji.
Po drodze do...
Muzeum Zabawek.
Muzeum Historyczne.
Fundacja Beyelerów leży praktycznie poza miastem.
I na koniec - dwa ujęcia z drogi powrotnej.